Nie masz konta? Zarejestruj się

Stefan Jarguz 1913-1992

Życie go nie rozpieszczało

Wraz z rozpoczęciem wojny - w życiu elektryka z Trzebini rozpoczął się etap żołnierskiej tułaczki. Przeszedł Rumunię, Francję, Anglię, by wrócić w końcu do rodzinnego domu.
Stefan Jarguz urodził się w 1913 roku, w wielodzietnej rodzinie górniczej. Po ukończeniu szkoły znalazł pracę w elektrowni. Nie na długo. W 1935 roku upomniała się o niego armia. Wraz z nim, do Drugiego Pułku Lotniczego w Rakowicach trafił jego młodszy brat,  Stanisław, z tą różnicą, że Staszek sam wyprosił wojsko na ochotnika, zaś Stefan musiał iść, bo elektrownia nie zdołała go przed tym pójściem wybronić.
Gdy w 1939 roku na trzebiński wiadukt spadły pierwsze bomby, 26-letni wówczas Stefan - ściskając w ręku kartę mobilizacyjną - żegnał się akurat z będącą w ciąży żoną, Bronisławą. Nie spodziewał się, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Że wraz z rozpoczęciem wojny, w jego życiu rozpoczął się etap żołnierskiej tułaczki.
Naloty, walki z przeważającymi siłami Luftwaffe, coraz dotkliwszy brak paliwa. Tak było przez siedemnaście pierwszych dni, a potem... obóz internowanych w Pitesti, w Rumunii. By uciec, Stefan sprzedał zegarek i wieczne pióro. Na bilet do Bukaresztu starczyło. Po przyjeździe trafił do polskiej ambasady. Załatwiono mu wizę i bilet kolejowy do Constancy. Stamtąd zatłoczonym statkiem popłynął do Bejrutu, do stacji zbornej Polaków-tułaczy, ewakuowanych głównie z Rumunii i Węgier.
W kwietniu 1940 roku z Francji zaczęły napływać informacje o pilnym zapotrzebowaniu na pilotów i służby pomocnicze lotnictwa. Stefan ponownie został zaokrętowany na statek i w maju zawitał do Tulonu. Nie walczył jednak na froncie. Oddelegowano go do warsztatów parku lotniczego w Tuluzie, gdzie z każdym dniem trafiało coraz więcej przestrzelonych maszyn, które wymagały naprawy.
Gdy Francja skapitulowała, Stefan Jarguz siedział już na pokładzie angielskiego parowca i płynął w kierunku Wysp Brytyjskich. Nie był to spokojny rejs. W trzecim dniu podróży statek został zaatakowany przez niemiecki okręt podwodny. Gdy wielu myślało, że to już koniec, nagle na „Uboota” spadła bomba, zrzucona przez brytyjski dwupłatowiec. Niemcy, zaatakowani, wycofali się. Parowiec szczęśliwie dopłynął do Wielkiej Brytanii. Stefan, wraz z wieloma innymi Polakami, zszedł na ląd w porcie w Swansea. Trafił pod skrzydła brytyjskich pilotów, którzy przez kilka miesięcy, krok po kroku, szkolili go do obsługi samolotów.
Na początku 1942 elektryk z Trzebini- Sierszy dołączył do sekcji „elektro” 300 Dywizjonu Bombowego Ziemi Mazowieckiej, stacjonującego wówczas w Hemswell. Lancastery, które obsługiwał, bombardowały między innymi teren Niemiec (Kolonię, Stuttgard i Dusseldorf), w czasie inwazji na Normandię atakowały port Le Havre, niszczyły niemieckie czołgi, węzły kolejowe, transporty. Do końca 1944 roku Dywizjon 300 wykonał aż 961 lotów bojowych. Stefan Jarguz „na wojnie był lat pięć, miesięcy dziewięć” - czytamy w jego legitymacji kombatanta. Mimo próśb kolegów, którzy nalegali, by został w Anglii, w 1947 roku wrócił do domu.
W Trzebini czekała na niego mała córeczka, Halinka. Żona, niestety, zginęła tragicznie. Nie był to dla niego łatwy okres. W Polsce, osoby wracające z Zachodu były represjonowane. On sam marzył o pracy w lotnictwie. I choć miał wiedzę i potrzebne doświadczenie, nikt nie chciał go tam przyjąć.
Odnalazł jednak szczęście w rodzinie. Ponownie ożenił się. W Sierszy postawił dom. Doczekał się dwóch synów i jeszcze jednej córki.
Umiejętności elektryka, zdobyte podczas wojny, przydały mu się w cywilu. Przez długie lata pracował w Rejonie Energetycznym „Siersza”, a później w nieistniejącej dziś kopalni „Siersza”. Pomagał przy budowie kościoła w Krystynowie, a także dwóch sierszańskich świątyń.
Był też związany z OSP w Sierszy, gdzie piastował funkcje kierownicze. Pełnił obowiązki skarbnika w gminnej OSP. Udzielał się w szkole i radzie parafialnej.
Za walkę o wolną Polskę Stefan Jarguz został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski „Polonia Restituta”, a także krzyżami za działania bojowe lotnictwa w polskich siłach zbrojnych na Zachodzie oraz za udział w wojnie obronnej. Uhonorowano go także m.in. medalem za 35-letnią wysługę lat w OSP.
- Tata przez całe życie był energiczną osobą. Nigdy nie usiedział w jednym miejscu. Wszędzie go było pełno. Gdy tylko trzeba było coś załatwić, zorganizować - zrywał się jako pierwszy. Wielu do dziś pamięta go właśnie takiego – wspominają dzieci Stefana.
(Oprac. AJ)