Nie masz konta? Zarejestruj się
Ania wiele słyszała o amerykańskiej otwartości. Czasem jednak wiele rzeczy ją irytowało. Bo chyba każdemu Polakowi ciężko byłoby zwracać się do 60-letniej, obcej kobiety, po imieniu

Większy kawałek świata

Tego standardu życia nie da się porównać z niczym. Większy szok kulturowy przeżyłam po powrocie do Polski, niż po przyjeździe do USA – śmieje się Ania Więcław z Trzebini, która jako opiekunka do dzieci spędziła rok w Stanach Zjednoczonych.
Żeby spełnić swoje marzenie wzięłam urlop dziekański na studiach, wypełniłam aplikacje i zdobyłam referencje od organizacji Cultural Care Au Pair. Kilka miesięcy temu wróciłam do domu. Pełna wrażeń.

Prywatny szofer
Pojechałam głównie po to, by szlifować angielski i poznać amerykańską kulturę. Udało mi się też zrealizować swoje marzenie – byłam na meczu NBA i zrobiłam zakupy na Piątej Alei w Nowym Jorku.
Poprzez specjalistyczną agencję trafiłam do rodziny z trójką dzieci, mieszkającej niedaleko Waszyngtonu. Najmłodszy, Adam, miał 13 lat. Najstarsza Sara, – 17. Do obowiązków au pair należy wszystko, co wiąże się z dziećmi: opieka, zabawa, pranie, sprzątanie pokoi i przygotowywanie posiłków. Ze względu na wiek dzieci większość tych obowiązków mi odpadło, bo spokojnie radziły sobie same. Byłam więc dla nich raczej starszą siostrą, niż opiekunką. Zawoziłam ich na różne zajęcia, do lekarza lub do przyjaciół. Śmiałam się, że jestem prywatnym szoferem, a ze znajomymi z Polski żartowałam, że powinnam założyć korporację taksówkarską. Ze swymi podopiecznymi szybko nawiązałam świetny kontakt.

Kryzys piątego miesiąca
Nie wiem sama, na czym to polega, ale razem z poznanymi tam polskimi koleżankami, po jakimś czasie zaczęłyśmy strasznie tęsknić za rodziną. Po pierwszych fascynacjach Ameryką, zanosiłyśmy się płaczem. Potem, nawet nie wiem kiedy, ten podły nastrój zniknął. Jak ręką odjął. Najtrudniejsze chwile wypłakałam w swoim amerykańskim pokoju. Pokoju z łazienką, komputerem i telewizorem.
Od samego początku chodziłam do college’u na zajęcia angielskiego, ze znajomymi zaś do YMCA – centrum sportowego. Nie miałam więc czasu na smutki.
Kilka razy byłam w Nowym Jorku, a Waszyngton znam jak własną kieszeń. Byłam w Annapolis, Baltimore. Najważniejszy był jednak spływ pontonem górską rzeką w Apallachach i prażenie się w słońcu Miami Beach na Florydzie.

Lodówki jak szafy
Amerykanie prowadzą nieco inny tryb życia niż Polacy. Pracują niemal do wieczora, a potem spotykają się przy stole, na kolacji. To ważny moment dla rodziny. Wtedy właśnie omawia się wszystkie domowe problemy. Często też, zamiast jeść w domu, wychodzą do restauracji.
Nawiązanie kontaktu z rodziną przyszło mi dosyć łatwo. Nie miałam wyjścia, musiałam z nimi rozmawiać. Dzięki temu dużo się nauczyłam.
Wiele słyszałam o amerykańskiej otwartości. Czasem jednak wydawało mi się to aż irytujące. Bo chyba każdemu ciężko byłoby zwracać się do 60-letniej, obcej kobiety, po imieniu.
W Stanach wiele rzeczy różni się od naszych. Choćby drogi, wszystkie gładziutkie i co najmniej dwupasmowe. A lodówki to mają ogromne, jak dwudrzwiowe szafy. Ale jedzenie jest wstrętne. Ten „gumowy” chleb tostowy i chemiczny posmak posiłków z mikrofalówek. Niektórzy jednak starają się odżywiać zdrowo, unikając tych „specjałów”.

Jest i bieda
Okolice Waszyngtonu, to głównie elitarne osiedla – sypialnie dla pracujących w centrum rodzin. Ale nie wszędzie jest tak kolorowo.
Po południowo-wschodnich przedmieściach strach chodzić. Slamsy straszne, wyglądają dokładnie tak, jak na amerykańskich filmach. Ditroit to najbardziej niebezpieczne miasto, ale i Los Angeles pozostawia dużo do życzenia. Biedę natomiast widać głównie w mniejszych stanach, np. w Alabamie. Ale duże miasta, jak Nowy Jork czy Waszyngton pełne są kamer, wiszących niemal na każdym rogu budynku, więc wszystko jest pod kontrolą. Pamiętam pierwszy mandat, jaki dostałam za złe parkowanie. Nie znam drugiego takiego kraju, gdzie w tak rygorystyczny sposób przestrzega się przepisów. Jak jedziesz 40 km na godzinę w miejscu, gdzie obowiązuje trzydziestka, to przechodnie krzyczą za tobą, że za szybko, pukają się w głowę, machają rękami. Tłumaczą, że to niebezpieczne. Śmiałam się nieraz, że Waszyngton jest miastem żyjącym z mandatów.
Amerykanie bardzo rygorystycznie podchodzą do młodzieży. Nie ma szans, by przed 21. rokiem życia ktokolwiek mógł kupić alkohol. W przeciwieństwie do Polski, dokumenty sprawdzają w każdym sklepie.

Wiem już jak to wygląda
Po przyjeździe do USA trafiłam najpierw na specjalne szkolenie. Zajęcia z amerykańskiego prawa, pedagogiki, organizacji czasu i pierwszej pomocy. Potem, co jakiś czas – podobnie jak moje polskie koleżanki – spotykałam się z opiekunami z Cultural Care Au Pair.
Rodzina musiała mi zapewnić jednorazową opłatę za szkołę – około pięćset dolarów i tygodniowe kieszonkowe – około sto czterdzieści dolarów. Wybierając się do Stanów, podczas rozmowy telefonicznej z rodziną warto zapytać o obowiązki, jak również o czas wolny. Nie można bać się rozmawiać, bo to powoduje tylko trudności w późniejszych kontaktach.
Z chęcią pojechałabym jako au pair jeszcze raz, tylko w inne miejsce, żeby zobaczyć coś nowego.
Teraz już wiem, jak to wszystko wygląda. Wróciłam na studia nieco bogatsza w doświadczenia. Myślę, że dla młodych ludzi jest to świetny sposób nie tylko, żeby podszkolić język, ale również zobaczyć kawałek świata.
Wszystkich zainteresowanych programem w wieku 18-26 lat zapraszam na spotkanie informacyjne 26 maja, o godzinie 17:30, w Domu Harcerza przy ul. Kościuszki 53 w Trzebini. Proszę potwierdzić przybycie e-mailowo annawieclaw@gmail.com lub telefonicznie 600423230.
Ewa Solak