Nie masz konta? Zarejestruj się

Wejść w głąb ziemi

Widok, jaki ukazuje się po dotarciu szybem 350 metrów pod ziemię nieodparcie nasuwa skojarzenia ze znaną nowelą „Łysek z pokładu Idy” tyle, że tu - w mrocznych czeluściach Janiny - zamiast koni pracują ogromne maszyny.
W podziemia Zakładu Górniczego Janina w Libiążu, skrywające skarby tego terenu, udaję się w kilkunastoosobowej kompanii. Wszyscy ciekawi są czarnych korytarzy, ludzi, którzy w pocie czoła wydobywają węgiel.
Jest burmistrz Libiąża Tadeusz Arkit w asyście zastępcy, Jacka Latki. Jest ks. Stanisław Maślanka - proboszcz z parafii w Bobrku wraz ze studentem AGH. Dotarł też prokurator rejonowy z Chrzanowa, Zbigniew Uroda z zastępcą Piotrem Kosmatym. Przybył wójt Babic Wiesław Domin oraz dyrektor ZUS Wanda Cygan.
- Wartość węgla jako nośnika energii wzrasta. Zatrudniamy 2700 ludzi, co daje nam IV miejsce pod względem wielkości zakładu w całej Małopolsce. Oprócz tego działają tu firmy, które łącznie zatrudniają ok. 900 ludzi. Miejsca pracy mamy stabilne i pewne – zapewnia witając nas główny inżynier górniczy, Janusz Jarczyk.

 Przeszkolić laików
Spośród naszej kompanii, tylko nieliczni byli już kiedyś „na dole”. Górniczą przeszłością pochwalić się może Tadeusz Arkit, będący kiedyś nadsztygarem w Janinie oraz Jacek Latko, niegdyś pełnomocnik dyrektora ds. restrukturyzacji. Obydwaj wiedzą, jak wygląda górnicza rzeczywistość.
Żeby zejść na dół, najpierw musimy poznać niektóre tajniki przepisów BHP, nieco historii Janiny i procesu produkcji.
- Eksploatujemy węgiel pod stropem karbonu. Jego pokłady można porównać do tortu. Te najgłębsze są najstarsze. Obecnie wydobywamy na poziomie 350 m, zamierzamy zgłębiać pokład na poziomie 510 m i już w przyszłym roku rozpocząć tam wydobycie, a potem dotrzeć do 800 m. Przewidujemy, że nastąpi to ok. 2010 r. Zapewnioną mamy pracę na najbliższe 40 lat – zapowiada Janusz Jarczyk.
- Z naszych informacji wynika, że poziom bezpieczeństwa jest u nas dużo lepszy, niż np. w kopalniach czeskich. Staramy się teraz o certyfikat Zintegrowanego Programu Zarządzania Bezpieczeństwem, Jakością i Środowiskiem. ZG Sobieski już go posiada – mówi główny bhp-owiec Remigiusz Małocha.
- Rok 2006 będzie przełomowy, jeśli chodzi o odejścia na emerytury wykształconych kadr. W naszym banku danych mamy kilka tysięcy podań o pracę. Na pewno część z nich załata lukę, choć preferować będziemy ludzi z doświadczeniem – dodaje Janusz Jarczyk.

Lepszy miał
- Pokutuje przekonanie, że lepszy węgiel to węgiel w bryłach. A energetyka potrzebuje drobnicy. Takim zakładom zależy bowiem na kaloryczności i dobrej cenie. Dlatego nasz węgiel jest atrakcyjny. Nasze złoża szacujemy na 260 lat. Mamy go tyle, że możemy się chwalić w Europie. Okresowo zwiększamy ilość grubego węgla, ale on dwa razy więcej kosztuje – mówi dyrektor ds. pracy, Krzysztof Karkoszka, który niespodziewanie pojawił się w gabinecie.
- Zaletą naszego węgla jest to, że podczas spalania, popiół ma zdolność zachowywania i magazynowania energii. Węgiel gruboziarnisty idzie do sprzedaży ubocznej, a nasza produkcja skupia się na drobnicy, wędrującej do elektrowni i elektrociepłowni – dodaje Janusz Jarczyk, zwany przez wszystkich „Głównym”.
Grupa z uwagą słucha ekspertów, którzy przeszli do omawiania procesu wydobywczego. Nazwy kombajnów, przenośników ścianowych i podścianowych zaczynają nam coraz mniej mówić. Idziemy je zobaczyć.

A kto to?
Na przekór zwyczajom, mężczyźni idą na prawo, panie na lewo. Każdy dostaje komplet ciuchów, do tego gumowce wraz z onucami. Wychodzimy na korytarz ze śmiechem, trudno się rozpoznać w tym stroju. Z magazynu przydzielają nam hełmy i okulary, lampkę górniczą i pochłaniacz gazu. Tak wystrojeni chrzanowscy prokuratorzy są nie do poznania. Dyrektor ZUS, Wanda Cygan dzielnie maszeruje w gumowcach na płaskim spodzie, poprawiając czasem schowaną pod hełmem fryzurę. Fotograf, Leszek Tworzydło robi pamiątkową fotkę. Będzie co wspominać. Wchodzimy ze śmiechem do windy.
- Proszę przełknąć kilka razy ślinę – słychać czyjś głos w momencie, gdy uszy już mamy całkiem zatkane. Winda zjeżdża głęboko. I bardzo szybko.
- 10 metrów na sekundę – zapewnia głos w ciemności. Jesteśmy na dole. 350 m pod ziemią. Maszerujemy do kolejki, która 3,5-kilometrowym korytarzem zawiezie nas niemal na sam przodek. W ciemnościach rozświetlanych jedynie latarką obserwuję drogę. Między filarami powpychane plastikowe butelki i inne śmieci. Pod ziemią nie ma pojemników na odpady.
- Widzieliście szczura?! Tam przebiegł – zauważył któryś z uczestników podziemnej wyprawy, gdy już wysiedliśmy z metalowych skrzynek kolejki.
- Wędrują tutaj za ludźmi, szczątkami pożywienia. Większość z nich nigdy jednak nie widziała światła dziennego – poucza „Główny”.

Marsz w ciemnościach
Pokonujemy jeszcze 1,5 km korytarzy. Ciemność spowija wszystko. Gdzieniegdzie tylko palą się lampki. Pod gumiakami woda rozbryzguje się na wszystkie strony. W niektórych miejscach sięga łydek.  Poprzez drewniane pomosty umieszczone nad wędrującym po taśmach węglu przedostajemy się w kolejne zakamarki kopalni. Co jakiś czas pojawiają się grupy górników. Twarze mają całkowicie pokryte węglem. Coraz gorzej się rozmawia, huk maszyn zagłusza objaśnienia „Głównego”, który właśnie zaprowadził nas do elektrycznego serca kopalni. Wielkie urządzenie stoi na środku. Dzięki niemu sterować można wszystkimi urządzeniami. Poprzez naciśniecie umieszczonych na niej odpowiednich guzików, górnicy mogą przekazywać sobie informacje. Jest też centralka, przypominająca telefon.
- Na dole komórki nie mają zasięgu. Wyjątkiem jest jedynie kopalnia w Wieliczce – mówi „Główny”.
Oglądamy przenośniki ścianowe i taśmowe. To nimi wędruje węgiel. Coraz większe wrażenie robi na nas to, co widzimy.

Być jak górnik
Docieramy w końcu na sam przodek. Kilku górników uwija się przy maszynie. Za chwilę zobaczymy, jak naprawdę wygląda wydobycie. Korytarzem przejedzie ogromny kombajn, którego ostrza ryją w 60 cm warstwie węgla, ścinając fragment ściany jak plaster. Wszystko zabezpieczone jest filarami. Sekcja obudowy zmechanizowanej, podtrzymuje kolejne warstwy ociosu. Urządzenie, z wielkimi łopatami naciskającymi na ściany, przemieszcza się razem z kolejno kruszoną warstwą. Środkiem biegną szyny, po których przemieszczają się ogromne bryły węgla. Huk jest tak wielki, że dajemy sobie znaki rękami. Musimy się nieco schować, bo węgiel rozpryskuje się na wszystkie strony, wpadając do oczu. Górnicy zgarniają go na przenośnik.
Spoglądamy na siebie z niedowierzaniem. Twarze mamy czarne, a pył zasnuwa cały korytarz. Nic nie robiliśmy, a jesteśmy umazani, jak pracujący tu po kilka godzin górnicy.
- Tutaj kiedyś zginął człowiek. Wciągnęło mu nogi i mimo pomocy nie udało się go uratować – mówi jeden z pracujących na dole, wskazując dziurę, w której znika transportowany węgiel.
Ruszamy w powrotną drogę.
Zadowoleni z wyprawy wymieniamy spostrzeżenia. Wracamy do swojej pracy. Urzędowe telefony burmistrzów, wójta i prokuratorów przez kilka godzin nie odpowiadały. Nikt jeszcze nie wie, że byli na wycieczce pod ziemią.
Ewa Solak
Nr 47 (710) 23 listopada 2005