Nie masz konta? Zarejestruj się

Ukąszenie Hegla

Jako prawnik związał się z samorządem. Jego kancelaria obsługuje m.in. chrzanowskie starostwo powiatowe. Ale bycie magistrem prawa, które ukończył wiele lat temu na lubelskim Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, nie wystarczało. W wieku 53 lat zapisał się na studia filozoficzne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Kilka tygodni temu,
z wynikiem bardzo dobrym, obronił pracę magisterską. Wygląda na to, że to nie koniec naukowych przygód Marka Jelenia.
Ze świeżo upieczonym filozofem rozmawia
Alicja Molenda.




Po co były panu te studia?
- Pochodzę z Krakowa i ciągle wydawało mi się, że jako krakowianin powinienem legitymować się dyplomem krakowskiej uczelni, a miałem „tylko” lubelskiej. Kiedy związałem się zawodowo z Urzędem Marszałkowskim Województwa Śląskiego, ówczesny marszałek Jan Olbrycht postawił na młodych zdolnych. Sam młody już nie byłem, ale postanowiłem sprawdzić, jak wyglądam na tle takiej zdolnej młodzieży. I to był drugi powód, dla którego postanowiłem pójść na studia. Trzeci był taki, że wykształcony w młodości na filozofii marksistowsko-leninowskiej i skutecznie zniechęcony do tego przedmiotu, trafiłem kiedyś na audycję telewizyjną z udziałem filozofa i zakonnika, prof. Bocheńskiego. To dzięki niemu odkryłem, że ta dziedzina nauki to wiele nazwisk i kierunków, których wcześniej nie znałem, a marksizm-leninizm to wynaturzenie. Poczułem m.in. ukąszenie Hegla. To filozof, z którym trudno się zgodzić, ale poznać trzeba. I tak zaczęła się moja przygoda z filozofią. Zanim jednak postanowiłem ją studiować, minęło kilka lat przygotowań. Wcześniej chciałem poznać podstawowy kanon dzieł filozoficznych.
Pewnie polegało to na wędrówce po bibliotekach...
- Na początku książki faktycznie pożyczałem, ale kiedy okazało się, że jestem 16. lub 17. w kolejce do jakiegoś tytułu, a lektura jest kilkusetstronicowym dziełem, czytelnia stała się męcząca. Zresztą, bardzo lubię w książkach coś podkreślać, zaznaczać, by móc do nich wrócić. Postanowiłem więc, że wszystkie ważne książki muszę mieć w domu. Odwiedzałem giełdy, antykwariaty, dobre księgarnie. Allegro dopiero zaczynało raczkować. Tak trafiło do mojej domowej biblioteki kilka tysięcy woluminów.
Niezłe wiano. Co pan z tym kiedyś zrobi?
- Na razie nie zamierzam się tego pozbywać. Filozofowie żyją długo, niektórzy nawet sto lat, ale kiedyś pewnie oddam jakiejś bibliotece ten zbiór w całości.
Wróćmy do studiów. Żona zaakceptowała ten pomysł?
- Ucieszyła się, że będę miał regularne zajęcie, zresztą sama jest, jako historyk literatury, typem naukowca. Niektórzy znajomi byli mocno zdziwieni. W końcu przyszło mi się na uczelni zderzyć ze 120 młodymi, zdolnymi ludźmi. Tyle zaczynało nas studiować na pierwszym roku. Trudność polegała na tym, że poprzednie egzaminy uniwersyteckie zdawałem już dawno i nie bardzo wiedziałem, jak się teraz uczyć.
I jak wypadła ta konfrontacja z młodymi?
Zdawałem przeważnie na piątkę. Po pierwszym roku odpadła połowa studentów, do piątego z tego pierwszego naboru dotarło ze 20 osób. Nigdy nie zdawałem egzaminu w drugim terminie, a pracę magisterską obroniłem jako pierwszy. Studiowałem bez obciążeń psychicznych, na przykład zdawanie egzaminu u profesora mnie nie stresowało, bo jako prawnik stawałem wielokrotnie przed poważnym audytorium, z Trybunałem Konstytucyjnym na czele. Tam profesorów jest wielu. A młodym kolegom często podsuwałem różne pomysły. Po pierwszym roku zostałem starostą.
Sporo czasu zajmuje ponoć filozofom studiowanie logiki.
- Faktycznie, logika jest na wysokim poziomie, wielu jej nie znosi, ale rozwiązanie 2000 zadań gwarantuje jej przyswojenie. Nieprzyswojenie oznacza koniec studiowania, bo nie przejdzie się przez pierwszy i drugi rok.
Przydaje się panu ta wiedza w pracy prawniczej, np. na sesjach rady, gdy toczą się jakieś dziwne dysputy, które trzeba sprowadzić na właściwe tory, gdy o to dyskutanci poproszą?
- Tak, ale Arystoteles wyszedłby z takiego zgromadzenia po minucie, bo najczęściej są to logiczne herezje.
Pańska praca magisterska na temat „Ontologiczny status społeczeństwa” liczy 184 strony. Promotor - prof. Józef Lipiec, dla kontrastu napisał jej zwięzłą recenzję: „dojrzała, samodzielna, przy pewnych korektach mogłaby pretendować do rangi dysertacji doktorskiej”. Zauważył, że pan dokonał w niej generalnej przeróbki jego pracy doktorskiej „W prowadzenie do ontologii społeczeństwa” sprzed 40 lat i uznał, że można ją wydrukować jako książkę. Ocenił jako celującą. Co dalej?
- Będzie doktorat. Profesor zachęcał, abym poświęcił się filozofii prawa. Mnie zaś pociąga dywagowanie na temat społeczeństwa. Niewykluczone jednak, że poświęcę się normom prawnym jako przedmiotom intencjonalnym, czyli ukierunkowanym obiektom ludzkiej myśli. Ontologia prawa – czyli rozważania na temat, w jaki sposób prawo istnieje jako fenomen – leży w Polsce zupełnie.
Jako prawnik i filozof ma pan zapewne własne poglądy na samorząd lokalny. Jak wypada jego ocena?
- Samorząd to system, którego zasady funkcjonowania trzeba znać, dlatego na początku każdej kadencji męczą się z nim lekarze, nauczyciele i przedstawiciele innych zawodów wybrani do rad. Skład każdej rady po wyborach jest przypadkowy. Wiedza pojawia się zwykle pod koniec kadencji, a wtedy trzeba odejść, bo wyborcy zwykle uznają: „nachapał się, to na niego nie głosuję”. Myślę, że w radach powinni zasiadać wyłącznie spece od samorządu, w niedużej liczbie. Wtedy byłoby łatwiej decydować, a przede wszystkim - merytorycznie dyskutować.
Jako filozof przygląda się pan zapewne wielu osobom aktywnym: urzędnikom, przedsiębiorcom, osobom publicznym. To zwykle zabiegani, ambitni pracoholicy. Nawet gdy czasem zdrowie im szwankuje, pędzą przez życie bez wytchnienia. Co jest w życiu ważne?
- Pilnowanie swojego istnienia. Kiedy w życiu coś bardzo wciąga, trzeba umieć sobie powiedzieć „daj sobie spokój!”. Bo chodzi o to, aby działanie w sensie istnienia trwało jak najdłużej, bo „tam” nie ma już apartamentów. „Tam” nic nie ma. Wszystko rozpływa się w wieczności. Tylko że dopóki jest zdrowie, są siły, perspektywy, efekty, to brakuje racjonalnego myślenia, pozwalającego dostrzec co jest w życiu ważne. A ważne jest po prostu „bycie”. Ale to już Heidegger... bardzo wysoka półka...

Marek Jeleń: Trafiłem kiedyś na audycję telewizyjną z udziałem filozofa i zakonnika, prof. Bocheńskiego. To dzięki niemu odkryłem, że ta dziedzina nauki to wiele nazwisk i kierunków, których wcześniej nie znałem, a marksizm-leninizm to wynaturzenie

- Pochodzę z Krakowa i ciągle wydawało mi się, że jako krakowianin powinienem legitymować się dyplomem krakowskiej uczelni, a miałem „tylko” lubelskiej. Kiedy związałem się zawodowo z Urzędem Marszałkowskim Województwa Śląskiego, ówczesny marszałek Jan Olbrycht postawił na młodych zdolnych. Sam młody już nie byłem, ale postanowiłem sprawdzić, jak wyglądam na tle takiej zdolnej młodzieży. I to był drugi powód, dla którego postanowiłem pójść na studia. Trzeci był taki, że wykształcony w młodości na filozofii marksistowsko-leninowskiej i skutecznie zniechęcony do tego przedmiotu, trafiłem kiedyś na audycję telewizyjną z udziałem filozofa i zakonnika, prof. Bocheńskiego. To dzięki niemu odkryłem, że ta dziedzina nauki to wiele nazwisk i kierunków, których wcześniej nie znałem, a marksizm-leninizm to wynaturzenie. Poczułem m.in. ukąszenie Hegla. To filozof, z którym trudno się zgodzić, ale poznać trzeba. I tak zaczęła się moja przygoda z filozofią. Zanim jednak postanowiłem ją studiować, minęło kilka lat przygotowań. Wcześniej chciałem poznać podstawowy kanon dzieł filozoficznych. - Na początku książki faktycznie pożyczałem, ale kiedy okazało się, że jestem 16. lub 17. w kolejce do jakiegoś tytułu, a lektura jest kilkusetstronicowym dziełem, czytelnia stała się męcząca. Zresztą, bardzo lubię w książkach coś podkreślać, zaznaczać, by móc do nich wrócić. Postanowiłem więc, że wszystkie ważne książki muszę mieć w domu. Odwiedzałem giełdy, antykwariaty, dobre księgarnie. Allegro dopiero zaczynało raczkować. Tak trafiło do mojej domowej biblioteki kilka tysięcy woluminów. - Na razie nie zamierzam się tego pozbywać. Filozofowie żyją długo, niektórzy nawet sto lat, ale kiedyś pewnie oddam jakiejś bibliotece ten zbiór w całości. - Ucieszyła się, że będę miał regularne zajęcie, zresztą sama jest, jako historyk literatury, typem naukowca. Niektórzy znajomi byli mocno zdziwieni. W końcu przyszło mi się na uczelni zderzyć ze 120 młodymi, zdolnymi ludźmi. Tyle zaczynało nas studiować na pierwszym roku. Trudność polegała na tym, że poprzednie egzaminy uniwersyteckie zdawałem już dawno i nie bardzo wiedziałem, jak się teraz uczyć. Zdawałem przeważnie na piątkę. Po pierwszym roku odpadła połowa studentów, do piątego z tego pierwszego naboru dotarło ze 20 osób. Nigdy nie zdawałem egzaminu w drugim terminie, a pracę magisterską obroniłem jako pierwszy. Studiowałem bez obciążeń psychicznych, na przykład zdawanie egzaminu u profesora mnie nie stresowało, bo jako prawnik stawałem wielokrotnie przed poważnym audytorium, z Trybunałem Konstytucyjnym na czele. Tam profesorów jest wielu. A młodym kolegom często podsuwałem różne pomysły. Po pierwszym roku zostałem starostą. - Faktycznie, logika jest na wysokim poziomie, wielu jej nie znosi, ale rozwiązanie 2000 zadań gwarantuje jej przyswojenie. Nieprzyswojenie oznacza koniec studiowania, bo nie przejdzie się przez pierwszy i drugi rok. - Tak, ale Arystoteles wyszedłby z takiego zgromadzenia po minucie, bo najczęściej są to logiczne herezje. - Będzie doktorat. Profesor zachęcał, abym poświęcił się filozofii prawa. Mnie zaś pociąga dywagowanie na temat społeczeństwa. Niewykluczone jednak, że poświęcę się normom prawnym jako przedmiotom intencjonalnym, czyli ukierunkowanym obiektom ludzkiej myśli. Ontologia prawa – czyli rozważania na temat, w jaki sposób prawo istnieje jako fenomen – leży w Polsce zupełnie. - Samorząd to system, którego zasady funkcjonowania trzeba znać, dlatego na początku każdej kadencji męczą się z nim lekarze, nauczyciele i przedstawiciele innych zawodów wybrani do rad. Skład każdej rady po wyborach jest przypadkowy. Wiedza pojawia się zwykle pod koniec kadencji, a wtedy trzeba odejść, bo wyborcy zwykle uznają: „nachapał się, to na niego nie głosuję”. Myślę, że w radach powinni zasiadać wyłącznie spece od samorządu, w niedużej liczbie. Wtedy byłoby łatwiej decydować, a przede wszystkim - merytorycznie dyskutować. - Pilnowanie swojego istnienia. Kiedy w życiu coś bardzo wciąga, trzeba umieć sobie powiedzieć „daj sobie spokój!”. Bo chodzi o to, aby działanie w sensie istnienia trwało jak najdłużej, bo „tam” nie ma już apartamentów. „Tam” nic nie ma. Wszystko rozpływa się w wieczności. Tylko że dopóki jest zdrowie, są siły, perspektywy, efekty, to brakuje racjonalnego myślenia, pozwalającego dostrzec co jest w życiu ważne. A ważne jest po prostu „bycie”. Ale to już Heidegger... bardzo wysoka półka...

Przełom nr 28/742 12.07.2006.