Nie masz konta? Zarejestruj się
U Kudaciaków centralnym miejscem domowego świata jest stół. Tutaj się rozmawia, tutaj się śmieje, tutaj się wspólnie je

Gawęda przy czterech nogach

Przy stole zasiedli: tata Krzysztof, mama Iwonka, bo tak właśnie mówi do niej mąż, syn Marcin i jego brat Paweł. Gdyby nie brakowało Maćka i Piotrka, to rodzina byłaby w komplecie.
U Kudaciaków prawie wszystko przypomina chłopską gawędę, gdzie realność miesza się z artystycznym zmyśleniem. Na ścianach pełno obrazów, które wyszły spod ręki samych domowników. Iwona najbardziej lubi portretować ludzi; Krzysztof bije się w pierś, że ostatnio niewiele maluje, a jeśli już znajdzie wolną chwilkę, to najchętniej bachnąłby się na łóżko i nic nie robił.
- Nie opowiadaj Krzysiu, bo niedawno miałeś wernisaż – przypomina Iwona.
22-letni Marcin przyznaje, że po rodzicach ma „myk” do rysowania, więc bawi się grafiką komputerową. Mówi, że nic nie bierze z rzeczywistości, tylko wymyśla fantastyczne światy. 9-letni Paweł, nazywany młodym, jest prawdziwym detalistą. Potrafi stworzyć miniaturkę, na której jest wszystko: walczący rycerze, zamek, trochę przyrody.
- Potem trzeba to oglądać przez lupę – zauważa Krzysztof.

Ciąża w stanie wojennym
Centralnym miejscem domowego świata jest stół. Tutaj się rozmawia, tutaj się śmieje, tutaj się płacze, tutaj się wspólnie je: śniadania, obiady, kolacje.
- Ludzie popełniają cholerny błąd, gdy przestają się spotykać przy stole. Kiedyś zapanowała moda na niskie ławy, przy których próbowano spożywać posiłki. Zgarbieni domownicy wcinali rosół z makaronem, męcząc się niemiłosiernie. Po co tak?! – dziwi się Krzysztof, który, podobnie jak jego żona, skończył architekturę wnętrz na krakowskiej ASP.
Przeskakujemy z wątku na wątek. Opowieść staje się dopiero wówczas przejrzysta, gdy dotrzemy do ostatniego słowa.
- Jako plastycy wystartowaliśmy w okresie stanu wojennego. Zaczęliśmy od wykonania projektu wnętrz zamku w Niepołomicach. To była głęboka woda, która nas od razu otrzeźwiła – wspomina Krzysztof.
Jako rodzice wystartowali w tym samym czasie. Iwona, będąc w ciąży, 13 grudnia szła z mężem z Woli Justowskiej do szpitala na Narutowicza. Dzisiaj śmieje się na myśl o tych kilku kilometrach, jakie trzeba było pokonać, i o „wojnie”, o której dowiedziała się na miasteczku studenckim.
- Niepotrzebnie dałaś orzeszki, bo nie można się od nich uwolnić – przerywa opowieść Krzysztof, przenosząc nas do teraźniejszości.

Słodycze w skarpetach
U Kudaciaków święta Bożego Narodzenia mają swój wymiar religijny i emocjonalny, ale gdy idzie o międzyludzkie kontakty, nie są czymś wyjątkowym. U nich zawsze jest dużo ludzi, zawsze są niespodzianki.
- Oczywiście, w Wigilię jest karp, przychodzi aniołek z różnymi prezentami, czasem nietypowymi – mówi Krzysztof.
- Ja dostałem ostatnio pod choinkę skórzane skarpety… To znaczy takie grube, wypchane słodyczami – zdradza Paweł.
- U nas prezenty daje się przez cały rok. Prezent nie musi być drogi, ważne, by był pomysłowy. Kiedyś dorosłemu solenizantowi uszyłam dziecięcą czapeczkę, a innej osobie daliśmy dobre wino z cumelkiem – wylicza Iwona.
Na święta wysyła do znajomych własnoręcznie robione kartki. Dla każdego są inne życzenia, niesztampowe - w rodzaju: „z okazji Nowego Roku wszystkiego najlepszego, a dalej tratatata…”, tylko takie od serca.
- Najfajniejsze jest to, że ludzie chwycili pomysł i teraz podobne kartki nam przysyłają – cieszy się Iwona.
Paweł właśnie postawił na stole całą miskę kruchych ciastek, które sam upiekł. Przed samymi świętami upiecze jeszcze więcej, by na sznureczkach pod sufitem rozwiesić je po całym domu. Ostatnie słowa gawędy: „Proszę nas jeszcze odwiedzić, nawet znienacka, tak bez okazji”.
Nr 51 (714) 21 grudnia 2005