Nie masz konta? Zarejestruj się

Gdyby takich ludzi było więcej...

Spychoładowarka zsuwa się z wysokiej skarpy, zaraz utonie w mokrym śniegu. W tym samym momencie operator gwałtownie obraca kierownicą i maszyna utrzymuje równowagę. Tylko kropelki potu na czole mężczyzny zdradzają, że robi się bardzo niebezpiecznie.
- Taki zawód, ryzykowny jak diabli – przyznaje Ryszard Ciepliński z Trzebini.
Od 15 lat odśnieża ludziom drogi, by mogli jeździć do pracy, do rodziny, w świat cały. Pamięta dokładnie dawne czasy, kiedy horyzont ciężko było dojrzeć spod przymarzniętych powiek, a jak zawiało białym puchem, to już nic nie było widać.
- Przyjechało się pługiem, wykonało dobrą robotę, potem gość zadzwonił do bazy, pochwalił. Tej zimy, choć staram się jak mogę, jeszcze nikt mi nie podziękował. Ludzie tylko krzyczą do słuchawki, że płacą podatki, to chcą mieć odśnieżone na pstryknięcie palcem. A przecież wszystkich naraz nie da się zadowolić… – w jego głosie słychać lekkie zdenerwowanie.

Jola wydaje dyspozycje
- Panie Rysiu, teraz pojedzie pan na cmentarz do Myślachowic – komenderuje Jolanta Kopeć z Zakładu Usług Komunalnych w Trzebini, która pod nieobecność Adama Pasternaka, kierownika działu transportu i sprzętu, wydaje dyspozycje.
- Hola, hola, na cmentarz jeszcze się nie wybieram – śmieje się pan Rysio.
- Przecież nie wysyłam pana na zawsze; kaplicę trzeba odśnieżyć – uspokaja pani Jola.
Ona, Lidia Purgacz, oraz sympatyczna blondynka - Małgosia Panna, codziennie przyjmują telefoniczne interwencje od mieszkańców gminy. Jest ich sto, czasem dwieście. Panie skrupulatnie zapisują każdą uwagę i, jak tylko uzbiera się więcej zasypanych odcinków w danym sołectwie lub części miasta, kierują tam odśnieżarkę.
- Gdyby posadzić na naszym miejscu tych roszczeniowych mieszkańców, to by sami zobaczyli, co to znaczy mieć anielską cierpliwość. Jak widzę za oknem padający śnieg, to mi się aż gorąco robi. Ale my tu gagu gadu, a tam cmentarz czeka – przypomina pani Jola.
Trzeba się spieszyć, bo za dwie godziny ma być pogrzeb w Myślachowicach, a wokół kaplicy śniegu tyle, że bałwana by ulepił do samego nieba. Pan Rysio jedzie torować drogę do wieczności. Musi uważać, by przez przypadek czegoś tam nie uszkodzić, bo alejka prowadząca do Boga nie za szeroka.

Rysio zna wszystkich malkontentów
W trzebińskiej komunalce „robi” za specjalistę od odśnieżania najtrudniejszych miejsc: najczęściej wąskich, krętych i pochyłych uliczek, gdzie adrenalina podnosi się do granic możliwości.
W kabinie słychać warkot silnika. Żółtej spychoładowarce stuknęło 8 lat. To sporo, jak na sprzęt, który pracuje dzień i noc. Właśnie mechanik poprawiał elektronikę, bo całkiem zwariowała.
- Jak pcha się z czoła mokry śnieg, to silnik wchodzi na co najmniej dwa tysiące obrotów, ale i tak mało pali, bo w granicach siedmiu, ośmiu litrów oleju napędowego na jedną godzinę pracy – informuje.
Wspinając się ul. Piłsudskiego w stronę Myślachowic mijamy wjazd na ul. Jasną.
- Wie pan, jacy ludzie potrafią być kłamliwi...? Raz odśnieżałem traktorem ulicę Jasną, miałem pełny docisk. Za chwilę dzwoni do bazy kobieta ze skargą, że jechałem z podniesionym pługiem. O mało mnie szlag nie trafił! Mógłbym z każdej uliczki, nawet tej najmniejszej, wyliczyć osoby, które wiecznie siedzą w oknach, jakby były do nich przyklejone, i wymyślają pretensje – mówi. – Czasem bęben w solance się nie kręci, bo zapchał się. A jeszcze gdy kierowca jest sam, to nie zawsze zauważy, i tak może przejechać parę kilometrów. Ale to przecież samo życie – dodaje Ryszard Ciepliński, przecierając zaparowane szyby w żółtej spychoładowarce.
Dzwoni telefon komórkowy. Zawracamy. Dzisiaj do Myślachowic pani Jola musi wysłać kogoś innego.

Grzesiu cały czas czeka
Nie ma sztywnego grafiku odśnieżania bocznych uliczek, a nawet jeśli czasem plan taki przyjdzie komuś do głowy, to zaraz potem życie zmienia go w okamgnieniu. Bo gdy trzeba wybrać pomiędzy zwykłym zniecierpliwieniem a prośbą, za którą idzie radość niepełnosprawnego człowieka, to z reguły nie ma się nad czym zastanawiać. Jedziemy do Młoszowej. Przed chwilą dzwoniła Zuzanna Jamrozik z ul. Karniowickiej, matka 26-letniego Grzegorza. Chce go zawieźć własnym samochodem na Warsztaty Terapii Zajęciowej, ale wokół śniegu po pas, to i nie ma jak się ruszyć. Bus nie dał rady dojechać, a dla Grzegorza spotkanie z koleżankami i kolegami to prawie cały świat. Pan Rysio wrzuca trzeci bieg i pędzi, by jak najszybciej utorować chłopakowi drogę do tego świata.
Ulica Florkiewicza w Młoszowej. Dwóch mężczyzn macha rękami, pokazując małą kupkę białego puchu zalegającego przed bramką. Jakby nie mogli wziąć łopat i zabrać się do roboty.
- Nie teraz panowie. Mam ważniejsze sprawy na głowie – mówi sam do siebie pan Rysio. – Są tacy, co by chcieli, by do jakiejś tam pipidówki jechać na pierwszy gwizdek – odwraca się w moją stronę i kontynuuje:
- Facet płacze do słuchawki, że do pracy nie dojedzie! To pytam go: gdzie ta praca? A tutaj niedaleko, w mieście – odpowiada. To dla zdrowotności nic by się nie stało, jakbyś się pan raz przeszedł na przystanek – radzę. Ale ludzie dzisiaj wygodni. Z niektórymi to nawet nie ma co zaczynać rozmowy – przyznaje.
W połowie podjazdu do państwa Jamrozików nawet żółty kolos pana Rysia traci siły. Trzeba wrzucić napęd na cztery koła i powoli metr po metrze wspinać się do góry.
- Dobrze, że pan jest, panie Ryszardzie. Grzesiu cały czas czeka – cieszy się pani Zuzanna.
Kiedy pan Ryszard walczy ze zwałami śniegu, Zuzanna Jamrozik chwali swojego wybawcę.
– Niech pan napisze, że bez takiego pana Rysia, to byśmy zginęli. Mamy jego numer telefonu i, jak tylko może, to nas ratuje w potrzebie.

Józek zawsze pomaga
Jedziemy na ul. Mostową w Młoszowej. Pytam o pękniętą przednią szybę.
- Kiedyś jechałem główną drogą w Psarach. Było dobrze po północy. Śpiewam sobie piosenkę, lemiesz mam całkiem opuszczony na płask i odśnieżam. A tu nagle łup! Okazało się, że z całej siły uderzyłem w wystająca studzienkę kanalizacyjną. Koparka o mało dęba nie stanęła, a ja głową bęc w szybę. Wszystkich świętych wtedy zobaczyłem, ale krew mi nie poleciała. Twardy łeb mam, panie. Nie na darmo pochodzę spod Pacanowa, dokładnie z Pawiowa – mówi z dumą pan Rysio.
Na ul. Mostowej jest tylko jeden most. Kiedyś płynął pod nim strumyczek, ale dawno temu wysechł. W zimie ulica ta, przynajmniej z okna żółtej spychoładowarki pana Rysia, przypomina Orlą Perć. Wąziutki trakt, a po jednej stronie kilkumetrowy spadek. Nagle pojazd zaczyna się zsuwać, zaraz utonie w mokrym śniegu. W tym samym momencie pan Rysio gwałtownie obraca kierownicą i maszyna utrzymuje równowagę. Tylko kropelki potu na jego czole zdradzają, że robi się bardzo niebezpiecznie.
- Rysiu, dawaj bardziej w lewo. Dawaj, dawaj! – pomaga kierowcy Józef Gędoś, który właśnie wybiegł z pobliskiego domu.
Jazda jest iście piekielna, wyliczona co do centymetra. Jeden nieuważny ruch kierownicą, za dużo gazu, lub złe ustawienie tylnej łyżki może spowodować, że maszyna stoczy się po skarpie.
- Poczekaj Rysiu, skoczę po piasek – woła pan Józef.
Potem razem podsypują koła, machają rytmicznie łopatami. Już w drodze powrotnej Ryszard Ciepliński mówi:
- Józek, ilekroć przyjadę na Mostową i są trudne warunki, zawsze mi pomaga. Gdyby takich ludzi było więcej, to by się pracowało z przyjemnością, a zimy nie byłyby takie uciążliwe.
Po powrocie do bazy kierownik Adam Pasternak oznajmia:
- Dzwonił przed chwilą gość z ulicy Mostowej. Skarżył się, że pod jego bramką został śnieg.
Razem z panem Rysiem jesteśmy pewni, że na pewno była to jedna z tych osób, przez które zima jest rzeczywiście uciążliwa.
Łukasz Dulowski
Przełom nr 7 z dn. 15 lutego 2006 r.