Nie masz konta? Zarejestruj się
Kiedy tylko wyszła za mąż, przyśniła się jej wróżka. - Będziesz miała życie pokutne - powiedziała. I tak się stało.

Rozmowa Bronki ze świętym Piotrem

Gdy po dokonaniu ziemskiego żywota stanie przed świętym Piotrem, a on zapyta ją, czy zasługuje na wejście do nieba, odpowie mu prosto z mostu, że jej życie dobrze zna, więc dobrze wie...
- Dobrze wiem, że tak? Będzie drążył dalej duszę Bronki święty Piotr. Bo i on chce czasem z kimś pogadać, jak człowiek z człowiekiem, mimo że w roli klucznika stoi u niebiańskich wrót.

Zacznie opowiadać
Na taką rozmowę Bronisława Barczyk z Czatkowic jest przygotowana. Tylko lubi dać się prosić. Nawet świętemu. Kiedy Piotr przełamie odruchowy opór kobiety, zaproponuje, by polecieli do jej domu. Sfruną tedy z nieba. Usiądą w duchowych postaciach, czyli niewidoczni dla otoczenia, przy stole na podwórzu. I mając przed sobą rozległą panoramę Krzeszowic, Bronka zacznie opowiadać, przyrządziwszy najpierw parzonej kawy.
- Kiedy tylko wyszłam za mąż, przyśniła się mi wróżka. Rzekła, że będę miała życie pokutne. I tak się stało.
To życie było zresztą pokutne już wcześniej. Jej matka zmarła gdy ona była w drugiej klasie. I musiała już wtedy rodzeństwu wodę w wiadrach nosić, po pół godziny w jedną stronę. Potem, za okupacji, pracowała u gospodarza. Do wodopoju prowadzała teraz dwie krowy i niosła dwa wiadra. Szło się aż godzinę w jedną stronę. Źródło było w Paczółtowicach a ona mieszkała w Gorenicach.
- Szmat drogi. Od jej przemierzania jako dziecko z ciężarami mam kłopoty z kręgosłupem. Chodziłam o lasce - skarży się delikatnie Bronka.
A święty Piotr już ma wyrzuty sumienia z tego traktowania Bronki na ziemi za zgodą, bądź co bądź, najwyższej zwierzchności, której i on służy. A na dodatek wie, że to dopiero jej męczeństwa początek.

Podniosła krzyż
Po ślubie kupiła z mężem w Czatkowicach ziemię. Trzy hektary na górze. Ciężko się tam bez dobrej drogi wdrapać było a oni budowali dom. Kamienie na sutereny wozili furmanką z Niedźwiedziej Góry. Na szczyt wzniesienia właściwie wturlali je, głaz po głazie. Bo żaden koń nie mógł uciągnąć tego ciężaru, tylko człowiek.
- Tak nieludzko pracowaliście, za jakie grzechy?
- Ano, święty Piotrze, nie za grzechy, tylko żeby mieszkać na swoim. Bo my postawili suterenę i od razu w niej zamieszkali. Wtedy miałam następny sen. Szłam przez ogród a przy ścieżce leżał drewniany krzyż. Podniosłam go i oparłam o drzewo. Przebiegły mnie dreszcze i już wiedziałam, że będzie jakieś dla mnie wielkie zmartwienie...

Złudzeń nie ma
Mąż miał wypadek w kopalni w Siemianowicach. Dziura w nodze mu się od uderzenia zrobiła. Pożył jeszcze trochę i zmarł. Bronka została z synem i dwoma koniami. Sprzedała je, bo były dla niej nieusłuchane. Zaczęła obrabiać te swoje trzy hektary motyką. Musiała jakoś siebie i dziecko wyżywić.
Od tego dźwigania wody i kamieni, od tego grzebania w ziemi, kręgosłup całkiem się nadwyrężył. A jeszcze wychowała dwie wnuczki i wnuka, gdy synowi zmarła przedwcześnie po ciężkiej chorobie żona. Ona wtedy też widziała we śnie drewniany krzyż...
- Lecimy - mówi na to wszystko święty Piotr.
- Kiedy w Czatkowicach tak ładnie. Jeszcze popatrzymy i powspominamy - prosi Bronka.
Ale niebiański klucznik już do rajskiego lotu się szykuje, żeby zdać sprawozdanie swojej zwierzchności, że tu nastąpiła jakaś pomyłka.
- Toć nieszczęściami Bronki można kilku świętych męczenników obdzielić - szepcze do najwyższego majestatu, gdy już stanął przy niebieskim tronie.
Bronka to słyszy, ale złudzeń nie ma. Jej życie było przeciętne. A największą nagrodą ta rozmowa ze świętym. Po tym, co przeżyła na ziemi, nawet piekło niestraszne.
Święty Piotr odczytuje jej myśli. Łapie Bronkę za rękę i szybko prowadzi tam, gdzie nieszczęścia wstępu nie mają. Do raju.

Poczekamy, zobaczymy
Wieczorową porą myśli same szybują do nieba. Lecą tam, gdzie w dali widać dwie wieże krzeszowickiego kościoła. I potem w chmury, wysoko.
- Poczekamy, zobaczymy – mówi Bronisława Barczyk.
Spoważniała jak po spowiedzi. Siedzi, trochę ze swej szczerości zawstydzona, bo w końcu rozmawia nie ze świętym Piotrem, tylko z dziennikarzem.
- Ale prawdę całą o swoim życiu powiedziałam. Bo ja to się już niczego nie boję – zaznacza twardo.
I uciekając od niebiańskich wizji: co by było, gdyby... rusza do ziemskiej roboty. Tym bardziej, że z kuchni dobiega zapach przypalających się na węgiel kotletów.
Co teraz powie synowi i wnukowi na wytłumaczenie spalenizny? Przecież nie uwierzą, że rozmawiała jakby ze świętym Piotrem.
Bogumił Kurylczyk

Przełom nr 36/750 6.09.2006