Nie masz konta? Zarejestruj się
Mogłaby pogotowie opiekuńcze otworzyć. Wtedy więcej maluchów miałoby dom. Tylko że potem nie potrafiłaby ich zostawić. Ot, cała pani Jola...

Rozbrykane pogotowie

Za miękkie mam serce. Wychowałam już niemal dwadzieścioro dzieci i jeszcze więcej bym do domu wzięła. Swoich mam trójkę, dla drugiej trójki jesteśmy z mężem rodziną zastępczą – Jolanta Wilkosz z Tenczynka zaprasza do niewielkiego domu.
Przez mały ogródek wchodzimy do sieni. Miska dla psa oznajmia – ktoś tu pilnuje. Kropka to suczka, ulubienica dzieci. Zwłaszcza Gosi, która niańczy ją na rękach, żeby przypadkiem nikt zwierzaka nie podeptał.

Ukochane pociechy
- Cały czas coś remontujemy, bo tak od razu nie da się wszystkiego. To się pomaluje pokój, to kupi jakiś mebel, jakoś sobie radzimy – pani Jolanta oprowadza po domu.
Przy biurku siedzi Gosia. Gosia ma 12 lat. Pięknie rysuje. Lubi też robić kompozycje z masy solnej. Pomaga mamie w gotowaniu i sprzątaniu. Bo utrzymanie porządku przy rozbrykanych chłopcach nie jest łatwe. Obok Gosi siedzi Mateusz. Ma 5 lat i trochę się wstydzi.
- To tylko chwilę, bo zaraz zaczną szaleć – mama szeroko uśmiecha się do swoich pociech. 10- letni Maciek szybko zajmuje miejsce na kanapie. W ręce już trzyma ołówki. On też będzie rysował.
Gosia, Mateusz i Maciek są rodzeństwem. Do Tenczynka przywędrowali prosto z krakowskiego domu dziecka.
Przy stole siada jeszcze 16-letni Jacek, który uwielbia komputery. Razem z Piotrkiem i Martą są naturalnymi dziećmi pani Joli.
- Piotrek jest stolarzem, teraz jest w pracy, a Marta już z nami nie mieszka – mama wyjaśnia nieobecność dwójki rodzeństwa. Do grupy dosiada się pan Tadeusz – męska głowa domu, dla dzieci tato, dla pani Joli mąż.

Podział obowiązków
- Sama to bym nigdy nie poradziła. Ja zajmuję się domem, a mąż prowadzi rachunkowość. Trzydzieści trzy lata jesteśmy małżeństwem, a trzydzieści pięć minęło, jak zaczęliśmy się spotykać – pani Jolanta z czułością spogląda na męża.
- Zleciało, jak nie wiem – przyznaje pan Tadeusz. Jest na rencie, więc z przyjemnością bierze na swe barki obowiązki domowego rachmistrza. Żona pracuje na pół etatu w ośrodku zdrowia. Żeby zawsze mieć dzieci na oku, jedno albo drugie czuwa w domu. Pani Jolanta, oprócz pracy, ma jeszcze inne zajęcia. Jest liderem grupy wsparcia dla rodzin zastępczych, działającej przy starostwie krakowskim, gdzie pod nadzorem psychologa co dwa miesiąca prowadzone są zajęcia dla 40 rodzin. Działa też w tenczyńskim kole gospodyń wiejskich. Chce do niego wciągnąć Gosię. Bo Gosia ładnie śpiewa i deklamuje. Podobnie jak Maciek. Taka rodzinna pasja.
- Tutaj to są urodziny Mateusza. O, a tutaj zabawa przebierańców. Każdy ma swój album ze zdjęciami. Na pamiątkę – pani Jolanta razem z dziećmi wertuje fotografie. Uwieczniła najważniejsze momenty w rodzinie.

Każdemu, jak lubi
- Wstaję raniutko, żeby każdemu śniadanie przygotować, a jak mi się uda, to o siódmej mam już zupę dla całej rodziny gotową, bo ziemniaki to jedzą zwykle, jak wracają ze szkoły. Ale zawsze przed wyjściem jeszcze pytam, co chcą na obiad. Czasem, to każde dostaje coś innego, bo jedno woli na przykład pierogi, drugie placki ziemniaczane. A Maciek to cały chleb potrafi spałaszować. Jak jeszcze jest świeży ze sklepu. A ile śmiechu mamy przy spaghetti! Żartujemy z tych długich nitek i zawody robimy, kto zje szybciej – klaszcze w ręce gospodyni. Książkę kucharską ma w głowie. Czasem tylko coś podpatrzy i już warzy.
Przy stole zaczyna być wesoło. Kropka biega między nogami, więc Gosia bierze ją na ręce. Wychodzimy na podwórko. Jest ciepło, Maciek z Jackiem już szykują rower, Mateusz wskakuje na hulajnogę. Biegną za bramkę i pędzą ścieżką w tę stronę i z powrotem.
- O, tam, za tą hałdą, kiedyś była cegielnia. Teraz porosło wszystko drzewami, ale schodzą się tu różni. Kiedyś to sama pożar musiałam gasić, bo ktoś niedopałek rzucił, a podpalają nieraz specjalnie – rodzina spogląda w stronę suchego lasu.

Nie jest łatwo
Małe podwórko, ogrodzone siatką, jeszcze nie mieni się kolorami kwiatów. Na nie przyjdzie dopiero czas. W lecie za to będzie bardzo zielono, jeśli Kropka nie wykopie spod płotu sadzonek.
- Ludzie to różnie mówią, narzekają na pieniądze. My dostajemy tyle, co na trójkę dzieci, ja trochę zarobię sprząta
ąc. Mąż ma rentę. Piotrek już pracuje, więc się dokłada. Wszystko na raty bierzemy. Czasem naprawdę nie jest łatwo, bo książki dla dzieci drogie, a ubrać też się trzeba. Ten dom, tośmy pięć lat budowali. Nawet obrączki musieliśmy sprzedać – pokazuje pozbawione ozdób dłonie pani Jola.
Mąż kiwa głową, bo rozumie rozterki żony, która – choć teraz smutna – na ogół tryska życzliwością. Uśmiech rzadko schodzi jej z twarzy.
- We mnie jest trochę góralskiej krwi, bo rodzina z Dobczyc pochodzi. Od małego zajmowałam się dziećmi, nawet swoim rodzeństwem. Teraz namawiają mnie, żebym pogotowie opiekuńcze otwarła. Wtedy więcej maluchów mogłoby mieć dom. Ale to chwilowe i chyba nie potrafiłabym ich potem zostawić. Za bardzo się przywiązuję – przytula wszystkie pociechy, jak najlepsza, prawdziwa mama.
Ewa Solak