Nie masz konta? Zarejestruj się
Pierwsi muzycy przyjeżdżają na dobrą godzinę przed rozpoczęciem ćwiczeń

Próba orkiestry

Ceglany budynek przy ul. Grunwaldzkiej wygląda niczym ostatni górniczy skansen. Jak okiem sięgnąć księżycowy krajobraz po wysadzonej sierszańskiej „Przeróbce”. Dziury, gruz przemieszany z resztkami złomu, którego nie udało się wyrwać, i krzaki. Z daleka trudno dostrzec napis na budynku - „Miejska orkiestra dęta”.
Co dwa tygodnie, w środę, pan Arek jest tu już od godziny 12. Jako gospodarz musi otworzyć ciężkie, żelazne drzwi, przewietrzyć obitą płytami dźwiękochłonnymi i watą mineralną salę prób, otworzyć „Świetlicę” i pokój z napisem „Zarząd”, gdzie teraz stoją tylko plastikowe butelki po oranżadzie i epokowy wybór butelek po wódce. Zagląda do szatni, gdzie w równiutkich rzędach zamkniętych szafek, obok ciemnogranatowych mundurów i białych koszul orkiestry miejskiej, wiszą stare, czarne mundury górnicze.
- Czasem gramy w nich jeszcze na pogrzebach górników, ale tylko na życzenie rodziny. Te stare podobają mi się bardziej. Nowe wyglądają jak straży miejskiej – mówi pan Arek.
Potem sprawdza pięknie okafelkowaną toaletę, w której nie ma wody, i pokój dla dyrygenta, gdzie latem jest bezpiecznie, ale zimą zawalił się dach i rząd pucharów, zdobytych przez orkiestrę we Francji, Czechach, Sławkowie i Gorlicach - wypełnił śnieg.

Zmiany
- Człowiek, jak popatrzy na te schody, to aż go ściska w piersiach. Szkoda tej kopalni. W orkiestrze było wtedy 70-80 osób. A teraz, co nas jest? Trzydziestu kilku? – wspomina Roman Śnieżek, saksofon – tenor, z Luszowic.
- Próby byłyby potrzebne dwa razy w tygodniu, a nie w miesiącu. Między tym, co było kiedyś, a co jest teraz, największa jest różnica w pieniądzach. Ale tu się człowiek odrywa od codziennych kłopotów, może pograć, potem pogadać, wypić kielicha.
Na korytarzu czuć, że dzisiaj kolejność tych czynności została zmieniona. Wszystko dlatego, że zabrakło wiceprezesa Ryszarda Kostrzewińskiego, który mówi o sobie, że rządzi orkiestrą.
- Oni wiedzą, że ja siedem lat boksowałem i czują do mnie respekt – opowiada. Obecnie gra na saksofonie–alcie. – Rok temu już im powiedziałem: „Ja chyba zrezygnuję.” Oni na to: „Tylko nie to, bo orkiestra się rozpadnie.” Zresztą, myślę, że istniejemy tylko dzięki mojemu uporowi.
W 2000 roku, kiedy „Siersza” upadała, przyszedł do Kostrzewińskiego dyrektor kopalni. Na stole postawił puchar i 2000 zł. Powiedział: „Zróbcie sobie pożegnanie”. Pan Ryszard nie chciał, żeby los obszedł się z jego orkiestrą podobnie jak z „Młodzieżówką”, po której zostały tylko mundury. Wspólnie z prezesem Janem Brzózką postanowili ratować 81-letnią wówczas orkiestrę.
Już w 1997 r., kiedy kopalnia zaczęła mieć pierwsze problemy, założyli kasę. Za składek zaczęli wykupywać mundury. W 2000 r. utworzyli stowarzyszenie i dzięki dyrektorowi, który spuścił z ceny, wykupili od kopalni instrumenty.
Orkiestra z górniczej przekształciła się w miejską.
- Nieraz muszę chodzić po sponsorach i żebrać – mówi Kostrzewiński. - Józef Kuć z ośrodka szkolenia kierowców z „Górki” daje nam za darmo autobus na pogrzeby. W tym roku„Fundacja Energetyk” obiecała zakup instrumentów albo kurtek na zimę.
Zgrywanie
Przed 16.00 pod budynek podjeżdża dyrygent Wiesław Sikora. Ma opinię człowieka, który umie wprowadzić dyscyplinę.
- Skierowali mnie tutaj w 1986 roku z wojska, gdzie pracowałem, w celu douczenia orkiestry. W 1994 odszedłem z armii. Obecnie dojeżdżam z Olkusza i tak już się z tą Sierszą zżyłem – mówi Sikora.
W wyniku jego pracy Trzebinia zdobyła „Echo Trombity” dla najlepszej orkiestry Małopolski w latach 2001-2003. Potem było jeszcze 3. i 2. miejsce. Rok temu orkiestra nie wzięła udziału w konkursie. Powód: zabrakło pieniędzy.
Pan Arek rozkłada nuty na stojakach. Muzycy zaczynają się rozgrywać.
- Nie rozmawiać gaduły! Pam pam pam pam pam pi pi , a nie pam pam pam pa! No! Nie, za wolno! Tak po czesku. Słyszeliście jak Czesi grają?
- Na „Jedynce” puszczają ich zawsze w piątki od drugiej do trzeciej po południu – dobiega głos z sali.
- No i jak grają?! – dopytuje Sikora.
- Tak króciutko i szybko – pada odpowiedź.
- To tak macie właśnie grać!
Pan Wiesław szybko udowadnia, że jako rasowy kapitan umie także docenić swoich podwładnych.
- Dlaczego my już tego nie gramy? – pyta ktoś z orkiestry.
- To by było dla Was za łatwe. Ja trudniejsze przygotowałem.

Przerwa
Po godzinie próby w upale dyrygent zarządza przerwę.
- Jakbyśmy nie chcieli, to nikt by na próby nie przyjeżdżał. Z mojej rodziny to nawet mieli przed wojną taki zespół muzyczny, zostało coś z tego w genach i teraz ciągnie – mówi Julian Jurkiewicz, trąbka, z Chrzanowa. – Orkiestra zmieniła repertuar. Kiedyś to grało się tylko marsze, teraz jest i samba, i rumba i cza-cza, i Bryan Adams. To wszystko zasługa dyrygenta.
- Jest dobra orkiestra i szkoda by ją było zmarnować. Ja jestem urodzonym muzykiem i życia bez muzyki sobie nie wyobrażam – mówi Robert Kańczuga, który pracuje jako kierownik ds. marketingu i zarządzania a do Trzebini dojeżdża z Wolbromia.
- Orkiestra gra lepiej jak za górniczych czasów, ale miejscowych można w niej policzyć na palcach jednej ręki – Kazimierz Guzik, tenor, Olkusz.
- Bo w Trzebini umieją grać tylko na szarpidrutach – podsumowuje Ryszard Kostrzewiński. – Boleję nad tym, że tylko cztery osoby w orkiestrze są z Trzebini, ale tu nie ma dobrych muzyków. To naturalne, że Ci, którzy grali wcześniej w „Sierszy”, kiedy poszli pracować na inną kopalnię, wolą grać tam. Ale ja do nich dzwonię i ściągam na próby, na pogrzeb, na przemarsze. Obecną ekipę skompletowałem także z członków dawnych orkiestr: „Rafinerii”, „Górki” czy z Płazy. Chodziłem, namawiałem „Przyjdźże, przyjdźże”. I w końcu niektórzy przychodzili.

Gramy dalej?
Przerwa trwa krótko.
- Nie da się ćwiczyć w takim gorącu – stwierdza 61-letni Wiesław Sikora. Muzycy rozjeżdżają się sprzed budynku. Wielu wynosi ze sobą instrumenty.
- Cztery razy nas okradali – wspomina Ryszard Kostrzewiński. – Za taką piękną tubą chodziłem po komisach, po orkiestrach. Nigdzie nikt o niej nie słyszał. Warta była ze 30 tysięcy złotych, a ktoś pewnie rozbił ją młotkiem, oddał na złom i dostał za to flaszkę wódki, albo dwa jabcoki. Kute talerze tureckie też zginęły. Blaszane, które mamy w zamian, nie dają już takich pięknych dźwięków. Magnetofon do nagrywania muzyki też nam ukradli. I przyrząd do strojenia instrumentów.
Największe problemy 62-letni Ryszard Kostrzewiński ma jednak tylko dwa. Pierwszy - to znalezienie zastępcy na swoje stanowisko.
– To musi być człowiek z charyzmą – mówi. - Jednymi drzwiami go wyrzucą, drugimi wejdzie.
Następny - to odmłodzenie orkiestry. Potrzebne są jednak osoby, które już umieją grać. Znaleźli takich czwórkę.
- Dla mnie możliwość zgrywania się w zespole jest bardzo dużym doświadczeniem – mówi Ania Lewandowska, która skończyła trzecią klasę szkoły muzycznej drugiego stopnia w Krakowie, a w orkiestrze gra na flecie poprzecznym. - Ale w tym roku będę mieć maturę i nie wiem, czy to nie będzie kolidować z moim udziałem w próbach.
- W orkiestrze gram na trąbce. Czuję się tu dobrze, zarabiam skromne kieszonkowe – mówi 16-letni Maciej Dulowski - Jestem teraz w pierwszej klasie i do końca liceum będę chciał pograć, ale później, kiedy pojawią się studia, raczej nie będę tu przyjeżdżał.
Tomasz Jurkiewicz

Przełom nr 32/746 9.08.2006