Nie masz konta? Zarejestruj się
Pod ścianą siedzi Helena, pod płotem Leon. Między nimi panuje zgoda, którą od czasu do czasu rozsuwają na boki jak błyskawiczny zamek pędzące pociągi. Patrzą, nasłuchują. Pojechał ten, poleciał tamten. Już południe, już wieczór, już noc. Znów minął dzień

Leon i Helena na torach

Gdzieś w nieskończoność pędzi pociąg czasu. Jego koła ze stukotem przypominającym tikanie zegara odmierzają dni... Także dni Leona i Heleny Przepiórów z Dulowej.
- Szyna ma stopę, szyjkę i główkę. Całkiem jak kobieta - tłumaczy emerytowany toromistrz Leon.
- Było nas osiem kobiet w brygadzie, która pracowała przy torach. On upatrzył sobie mnie. A gadane to miał - zdradza Helena, jak i dlaczego została żoną Leona.

Stopa
Czemu stopa? Bo będzie o podstawie miłości, czyli spotkaniu.
Do Trzebini trafili oboje oddzielnie, ale z podobnie biednych wsi. Leon nigdy nie marzył, żeby być kolejarzem.
- Tak się trafiło, że wolne miejsce było przy torach. Kowal na to jest, żeby żelazo kuł. A ludzie na to są, żeby robili. Więc i ja toromistrzem z czasem zostałem. Zakwaterowali mnie w kolejowych barakach pod wiaduktem przy salwatorianach. Kierowałem robotą żołnierzy, więźniów, a na koniec także bab, kiedy mi kobiecą brygadę tu skierowali. Bo przy torach zawsze ludzi do pracy brakowało.
Helena chciała szyć buty. I w ślad za koleżanką pojechała do Chełmka.
- Tam zobaczyli, że nie mam jeszcze lat osiemnastu, i nie było czego w Chełmku szukać. Powiedzieli, że może w trzebińskiej gumowni. Ale też nie przyjęli ze względu na wiek. Siedziałam na stacji i płakałam, bo do domu wracać nie było po co. Patrzę, kobiety przy torach pracują. To i ja mogę. Nie przestraszyli się mojego wieku. Przyjęli. Stancję sobie zaraz znalazłam. A do roboty jak na skrzydłach leciałam, chociaż śruby w drewniane podkłady kolejowe wkręcało się wtedy ręcznie.
Leon zaraz ją zauważył. I bynajmniej nie na wkręcanie śrub uważnie spoglądał, lecz na jej gibką sylwetkę.
- Najmłodsza byłam i do tego panna - śmieje się Helena.

Szyjka
Czemu szyjka? Bo tak trzeba szyją kręcić, żeby doprowadzić swą miłość do ślubu.
Wkręcając śruby, zawsze patrzyła, czy się nie zbliża toromistrz. Wtedy pozwalała mu pokazywać jak to się robi prawidłowo. Tak pokazywał, ale więcej na nią spozierał i gadał.
- Same słone kawały. Nawet mężatki z brygady czerwieniły się po uszy. Ale ja jakoś inaczej go słuchałam. Mnie nie interesowały te słowa. Za nimi złotego człowieka widziałam i to, że tak się stara, żebym mu okazywała zainteresowanie.
Konkury nie trwały zbyt długo. Wystarczył niecały rok, żeby Helena nabrała i pełnoletności, i przekonania, że Leon...
- Był ci on dla mnie. Chłop poważny, lat dwadzieścia osiem. Miałam się na kim w życiu oprzeć. Gwałtu nie było, bo pierwsze dziecko urodziło się rok po ślubie - zaznacza Helena.
Dzieci wychowała czworo. Wszystkie już mają swoje rodziny.
- Rodzina, to panie nie tory. Bo szyny idą zawsze równolegle. Na odległość 1.435 milimetrów, co sprawdza się torometrem. A dwoje ludzi spotyka się, zbliża. I nie wykoleja, jakby się pociąg wykoleił na nierównoległych torach.
Tak mniej więcej Leon mówił do Heleny, kiedy przed ślubem chodzili na długie spacery. Najczęściej na tory. Bo w końcu zbliżyły ich do siebie szyny. Tylko na tych zakochanych przechadzkach musieli uważać, gdyż po kolejowym szlaku pod Trzebinią kursowało wtedy ponad pół tysiąca pociągów na dobę.

Główka
Czemu główka? Bo bez rozumu nawet serce nie wystarczy, by żyć w małżeństwie zgodnie całe czterdzieści lat.
Po ślubie Leon najpierw nauczył Helenę gotować. Do dziś najbardziej jeść lubią kapustę z grochem. A do domku dróżnika w Dulowej sprowadzili się trzydzieści lat temu. Zaraz po tym, jak ich poprzednikowi pociąg przejechał żonę.
- Odkąd jesteśmy tu my, nikomu nic złego się na tym przejeździe nie stało. Barierki są podnoszone przez nastawnię. Zresztą, przez tory jadą głównie rowerzyści, bo do Puszczy Dulowskiej auta wstępu nie mają - opowiada Helena.
Leon w tym czasie naprawia piłę tarczową. Do majsterkowania i do myślenia zawsze miał talent.
- Kobietę, jaką się wzięło, taką się ma – mówi, piłując pilnikiem metal obudowy.
- Nie z żelaza ci ona, ale z ciała, ducha i słowa - dodaje.
Oszczędnej rozmowy nauczyły ich pociągi. Bo jak tu długo gadać w przerwach między łoskotem przesuwających się na wyciągnięcie ręki wagonów? Dlatego ważą słowa. I mówią szybko, kiedy nic nie jedzie.
- Teraz pociągów jest mniej, można nawet sobie dłużej pogwarzyć, lecz tak już się nauczyliśmy zbędnych słów nie rzucać. Bez trajkotania jakoś żyje się razem lepiej - uważa Helena.

Miłość
Czemu miłość? Przypatrzmy się uważniej temu, co dzieje się na ich podwórku.
Pod ścianą siedzi Helena, pod płotem Leon. Między nimi panuje zgoda, którą od czasu do czasu rozsuwają na boki jak błyskawiczny zamek pędzące pociągi.
Patrzą, nasłuchują. Pojechał ten, poleciał tamten. Już południe, już wieczór, już noc. Znów minął dzień.
A w rogu podwórka, z dala od kolejowego szlaku, bawi się pies z kotem. Mruczek całuje Azę. Aza nastawia kotu pyska. Normalnie miłość. Tak się nawet zwierzętom udziela ta więź, która wciąż łączy Helenę z Leonem, jak łączą się na horyzoncie w perspektywie dwie równoległe szyny toru.
Bogumił Kurylczyk
Przełom nr 34/748 23.08.2006