Nie masz konta? Zarejestruj się
Aby pomiędzy niebezpieczeństwami znaleźć choćby maślaki, warto się najpierw przeżegnać lub nawet pomodlić

Grzyby albo życie


Przyjemność chodzenia za grzybami okazuje się bardzo wątpliwa, gdy ważniejsze od wyniesienia z lasu pełnego koszyka, jest ocalenie własnej skóry.
Aby doświadczyć tych mieszanych uczuć, wystarczy udać się wczesnym rankiem na piaskownie, położone pomiędzy Sierszą a Bukownem i Ciężkowicami. Porośnięte setkami hektarów lasu, kryją wiele tajemnic oraz niebezpieczeństw. Takich, że prozaiczne zabłądzenie nie jest właściwie czymś, co powinno nas zestresować.
Na szczęście miałem dobrego przewodnika: Eugeniusza Możdżonka, który zna te okolice na pamięć. Dlatego najlepiej wie, jak zbierać grzyby, by je szczęśliwie, wraz z sobą samym, przywieźć do domu.

Atakujące lisy
- Nadchodzą od strony Sierszy. I atakują, nie bojąc się człowieka. Mam teraz na takie spotkanie przygotowane kamienie. Najlepiej trafić pierwszego w pysk, wtedy ucieknie, a za nim reszta - tłumaczy Eugeniusz.
Niedawno wyszedł cało z takiej lisiej pułapki tylko dlatego, że kilka lisów napadło na niego, gdy szedł na grzyby wysypaną kamieniami drogą. Zwierzęta szczekały cienko, jak małe psy. Ledwie je usłyszał, od razu nabrał kamieni i dawaj częstować nimi napastników.
- Bo to ja wiem, czy nie były wściekłe, skoro atakowały człowieka? – zastanawia się Eugeniusz. i znacząco rusza kieszenią spodni, aby dał się słyszeć grzechot zgromadzonej tam „amunicji”.

Brodaty gwałciciel
Kobietom radzi wystrzegać się bacznie brodatego rowerzysty, który już raz, prawie na jego oczach, zaatakował w celach erotycznych niewiastę od tyłu.
- Usłyszałem najpierw krzyki: Karol! Karol! A zaraz potem: Ratunku! Więc pobiegłem w tamtą stronę, bo było blisko. Kobieta prawie rzuciła mi się na szyję, a gwałciciel uciekł, myśląc, że to mąż przybiegł żonie na pomoc.
Eugeniusza można się przestraszyć, bo wygląda jak rosły bokser. Zresztą siłę ma i potrafi „przywalić”, gdy trzeba.
Potem ten gwałciciel sam mu opowiedział o nieudanym polowaniu na kobietę, bo nie rozpoznał w nim jej pomocnika. Od tej pory Eugeniusz go unika. Ale wie, że brodacz ciągle przemierza leśne ścieżki, więc lepiej, żeby kobiety same nie chodziły na piaskownię. Tym bardziej, że na skraju jednej, znaleziono kilka lat temu ciało zamordowanej dziewczyny.

Czarne mrówki
- Nie tylko na ludzi uważać trzeba. W tym sosnowym lesie, na gałęziach siedzą czarne mrówki - pokazuje zagajnik.
Na dole kwitną piękne łubiny, a górą rosną dorodne sosny. Wystarczy jednak potrącić choćby jedną gałązkę, by przyjemność podziwiania leśnego krajobrazu zamieniła się w przerażenie. Bo wielkie mrówki spadają na człowieka setkami i natychmiast przystępują do akcji. Włażąc w zakamarki ciała, tną niemiłosiernie. Nawet nie próbowaliśmy niczego potrącić. Co więcej, odeszła mi zupełnie chęć szukania pod takimi drzewami grzybów.

Dziki i żmije
Warto jeszcze unikać obszaru, na którym królują żmije. A w każdym razie bez gumowców nie ma co się tam nawet zbliżać. Są to okolice kanału płynącego przez środek piaskowni.
- A na dodatek są tu dziki. Z tymi to dopiero jest problem, bo jak nadchodzą stadem, najlepiej szybko znikać. Na wysokie drzewo się wejść nie da, bo ich tu mało, albo na gałęziach siedzą już mrówki – przypomina Eugeniusz.
Jak dodaje, z dzików dla grzybiarzy jest jednak pewien pożytek, bo wszędzie tam, gdzie zryją ziemię, po kilku dniach pojawiają się maślaki, albo i coś lepszego.

Zdradliwy anioł
Stanowczo natomiast panie nie powinny się bać anioła, często nadjeżdżającego od strony Ciężkowic rowerem.
- To taka kobieta, którą mąż co rusz wygania z domu i ona ucieka w samej halce na rowerze. Jak jedzie, to wszystko się jej rozwiewa i wygląda niczym anioł. No, ale chłopy to muszą na nią uważać, bo kiedy się zapatrzą, mogą nie zobaczyć jej męża, który z siekierą czyha na amantów żony. A w lesie o pomyłkę nietrudno – znowu daje cenne wskazówki przewodnik Możdżonek.
I wie co mówi, bo raz ledwie uszedł uzbrojonemu mężowi, którego zazdrość popycha ślepo do fizycznej eliminacji konkurentów.

Rogi capa
Najstraszniejsze jednak niebezpieczeństwo grozi grzybiarzom ze strony niby niewinnych kóz. A w okolicach piaskowni, nieopodal domów, pasą się ich liczne stadka.
- Idę jesienią z grzybami koło kilku kóz. I nagle jak coś mnie z tyłu nie uderzy. Fiknąłem koziołki. Z koszyków wszystko się wysypało. Patrzę, a cap znowu mnie atakuje rogami. Ledwie zdążyłem się skryć za drzewo. To on wtedy swoim śmierdzącym moczem oblał mi grzyby. Ze strachu od razu uciekłem do domu – opowiada.
To był jednak dopiero początek jego miesięcznej męki. Bo uderzenie okazało się tak silne, iż z opuchniętym bardzo tyłkiem zgłosił się do szpitala. Tam przez 10 dni okładano mu pośladki lodem. A gdy opuchlizna nie malała, do akcji wkroczył chirurg, przecinając te odbite przez capa miejsca.
- Nie mogłem usiedzieć na tyłku jeszcze długo. Ale na grzyby jak zawsze chodzę, tylko kozy omijam z daleka – podkreśla Możdżonek.
I zdradza, że aby pomiędzy tymi wszystkimi niebezpieczeństwami znaleźć jakieś grzyby, często się żegna albo nawet modli.
Bogumił Kurylczyk