Nie masz konta? Zarejestruj się

Fablokowiec z Milwaukee

Dwanaście lat grał w piłkę w barwach Fabloku. Pochodzący z Balina Tadeusz Biśta mieszka dziś w Stanach Zjednoczonych. Mimo to w sercu nadal pozostał Fablokowcem.
Od dziecka lubił grać z kolegami w piłkę. Nie zaliczył jednak zwykłej piłkarskiej edukacji: od trampkarza, przez juniora do drużyny seniorów. Jego talent odkryto dość późno, bo w drugiej klasie technikum, gdzie uczył się na specjalistę budowy maszyn.

Strzelał wiele bramek
- Występowałem przez sezon w zespole MKS Chrzanów, trenowanym przez Bogusława Ziomka. Zwykle graliśmy na boisku szkolnym, jednak kiedyś wyjątkowo wyszliśmy na płytę Fabloku. Już nie pamiętam z kim graliśmy. Najważniejsze, że zwyciężyliśmy 8-0, a strzeliłem aż sześć goli. Wtedy dostrzegł mnie kierownik pierwszej drużyny Fabloku Kazimierz Zieliński. Niedługo potem, a był 1969 rok, zostałem napastnikiem zespołu grającego wtedy w klasie okręgowej – Tadeusz Biśta wspomina piłkarskie początki.
Drużynę Fabloku trenował wówczas Leon Bystrzycki. Po roku zespół awansował do trzeciej ligi, w której przyszło mu się zmierzyć z rywalami z tak renomowanych klubów, jak Cracovia, czy Unia Tarnów.
Tadeusz Biśta strzelał dla drużyny wiele bramek. W najlepszym sezonie aż 23 razy trafiał do siatki rywali. Został tym samym wicekrólem „okręgówki”, ustępując jedynie znanemu graczowi Cracovii Januszowi Sputo.

Nazywali go Cukierek
Niektóre mecze i bramki pamięta do dziś.
- W spotkaniu z Górnikiem Brzeszcze aż cztery razy pokonałem bramkarza. Przeciwko Wawelowi Kraków strzeliłem piękną bramkę głową z 18 metrów po dośrodkowaniu z rzutu wolnego, wykonywanego przez Józefa Srokę. Po sparingu z Wisłą Kraków usłyszałem wiele komplementów od trenera wiślackiej drużyny, w której grały wtedy takie gwiazdy, jak: Kapka, Kusto, Kmiecik, czy Szymanowski – opowiada Tadeusz Biśta, zwany przez kolegów z drużyny „Cukierkiem”.
Wszystko przez cukierki przyniesione kiedyś z okazji imienin, którymi ich poczęstował. Grając w drużynie jednocześnie pracował w zakładzie na wydziałach W-5 i głównego mechanika. Podobnie jak reszta kolegów, zwykle kończył pracę o jedenastej, bo wtedy zaczynał się trening.

Godziny szczerości
Barw Fabloku bronił przez dwanaście lat, do 1981 roku. Pod koniec kariery grał na pozycji ostatniego stopera.
- Czas gry we Fabloku wspominam jako najpiękniejszy w moim życiu. Nie ze względu na warunki, bo baza sportowa nie była zbyt dobra, czy jakieś wielkie pieniądze, bo takich w klubie nie było. Przede wszystkim chodzi o wspaniałą, rodzinną atmosferę stwarzaną przez zawodników, trenerów i działaczy. Na przykład, co tydzień we wtorek lub środę urządzaliśmy sobie dzień towarzyski. Wypiliśmy dwie flaszki na drużynę i mogliśmy wtedy powiedzieć o wszystkim, co nam leży na sercu. To bardzo cementowało zespół – Tadeusz Biśta śmieje się na samo wspomnienie klubowych „godzin szczerości”.

Amerykańskie wyzwanie
W 1981 roku powiało nowym. Tadeusz Biśta postanowił więc podjąć nowe wyzwanie i skorzystał z zaproszenia do USA od swojego kuzyna Ludwika Gładyska (grał kiedyś we Fabloku, a potem Hutniku Kraków). Dostał wizę i poleciał. Jednak powitanie z Ameryką nie wypadło do końca tak, jak przewidywał.
- Na lotnisku Chicago nikt na mnie nie czekał. Podróż przedłużyła się, bo musiałem się przesiąść w Nowym Jorku. Było wpół do dziewiątej rano, a ja gorączkowo zastanawiałem się, co robić. Miałem wprawdzie numer telefonu do kuzyna, ale potrzebny okazał się jeszcze numer kierunkowy, którego nie znałem. Gdy tak przez trzy godziny siedziałem na lotnisku z bagażem, podszedł do mnie jakiś mężczyzna i spytał: taxi?
Pomyślałem, że to jest jakieś wyjście. Zapytał, gdzie chcę jechać. Odpowiedziałem „Milwaukee”. Nie wiedziałem, że tak nazywa się główna ulica w Chicago. Po krótkiej wymianie zdań udało mi się mu jakoś wytłumaczyć, że chodzi mi o miasto Milwaukee. Okazało się potem, że z Chicago jest tam 130 kilometrów. Kierowca zapytał gestem, czy mam pieniądze. Napisał na kartce, że usługa będzie mnie kosztowała 150 dolarów. Przekreśliłem i wpisałem w to miejsce 130. To była cała gotówka, jaka przywiozłem z Polski. Na szczęście jakoś się dogadaliśmy i zawiózł mnie na miejsce – opowiada.

Ciągnie go do Balina
Już po kilku miesiącach zaaklimatyzował się w Stanach. Coraz lepiej poznawał język. Grał w drużynie piłkarskiej Polonia Milwaukee i pracował w piekarni. Po pewnym czasie założył własną firmę, zajmującą się szlifowaniem i polerowaniem części do motorów harley davidson. Zamówień było sporo.
Niedawno sprzedał firmę, zatrudniającą aż 40 osób. Wraz ze stabilizacją finansową przyszła i ta rodzinna. Państwo Biśtowie mieszkają dziś we własnym domu w 30-tysiecznej miejscowości Franklin. Mają dwie córki 10-letnią Anię i 8-letnią Natalię.
- Przyjechałem do Stanów z myślą, by trochę zarobić i wrócić. Na tym, że tu zostanę, zaważył głównie stan wojenny. Udało mi się sprowadzić do USA kilku dawnych kolegów z boiska. Odwiedziło mnie też sporo członków rodziny i znajomych – mówi Tadeusz Biśta.
Systematycznie przyjeżdża do kraju. W tym roku, w rodzinnym Balinie spędził pięć tygodni. Z tej okazji rozegrano mecz oldbojów. Znów spotkali się dawni koledzy z boiska. Choć od kraju na co dzień dzielą go tysiące kilometrów, w sercu Tadeusz Biśta pozostał Fablokowcem. No bo, czy gdyby było inaczej, wypisałby na rejestracji swojego samochodu „Fablok”...?
Marek Oratowski
Przelom nr 31/745 2.08.2006