Nie masz konta? Zarejestruj się

Wyprawa do Maroka

Berberowie, piasek i wielbłądy

Bardziej boję się wracać wieczorem z pociągu do domu, niż samotnie podróżować po świecie – śmieje się Agnieszka Michalska z Krzeszowic.
Niedawno wróciła z wyprawy po Maroku. Sama ją zaplanowała i sama odbyła, wędrując po najciekawszych zakątkach tego egzotycznego kraju.
- Zorganizowane wycieczki po prostu już mnie znudziły. Poza tym, nie dawały zbyt wielu możliwości poznania mieszkających tam ludzi, ich codziennego życia – tłumaczy.

Można jechać w ciemno
Kiedy doleciałam samolotem do Malagi, przesiadłam się na autobus. Najpierw dotarłam do Algeciras a potem promem dopłynęłam do Tangeru. Miejscowe kobiety i dzieci przyglądały mi się zaciekawione. Nie miałam przecież skrywającej twarzy chusty, no i jestem blondynką!
Ale wyciągnęłam cukierki, częstując je, i już było lepiej.
Transport nie jest tam drogi. Wybierając autobus, bagaż zostawia się w depozycie i niczym nie trzeba się już martwić. Miejscowi wrzucają go do bagażnika i po wszystkim. Tyle, że te wozy przypominają nasze jeszcze z lat 80. Jak ktoś woli, bez problemu może wziąć tanią taksówkę. Tzw. grand taxi to stare mercedesy. Gniecie się w nich nieraz nawet osiem osób. Tak napakowane auto, w którym nieraz nie da się otworzyć okna, jest jak pełna sardynek puszka.
Oczywiście dla turystów organizuje się specjalne wycieczki wielbłądami, z nocą spędzoną na Saharze, ale to już jest dość droga przyjemność. Ja wybierałam noclegi tanie, w tzw. oberżach lub hotelikach blisko mediny – czyli starego miasta. Pokój za ok. 5 euro. W ciemno można jechać i bez kłopotu dostanie się nocleg. Całość podróży, wraz ze zwiedzaniem i noclegami, kosztowała mnie w sumie ok. 3 tys. zł.

Otwarci jak nigdzie w Europie
Nie martwiłam się słabą znajomością francuskiego, w którym głównie się tam rozmawia. Znam angielski i jakoś się dogadywałam z miejscowymi. Rdzenni Marokańczycy to Berberowie. Na pierwszy rzut oka wyglądają bardzo biednie. Są za to ogromnie serdeczni. Wielu z nich żyje z turystyki. Pewnego razu znalazłam się w pięknym mieście Meknes, niegdysiejszej stolicy Maroka. Weszłam do przypadkowego sklepu i chwilę rozmawiałam ze sprzedawcą. Karim, bo tak miał na imię, razem z żoną zaprosił mnie na obiad. Nie jest rzadkością, że turysta z obcego kraju jest zapraszany w gości. Ludzie są bardzo otwarci, jak chyba nigdzie w Europie. Kiedy opuszczałam ich dom, żona Karima podarowała mi świecznik i obraz, a od jego siostry chustę i pierścionek. Bo oni lubią się dzielić. Większość z nich mieszka w domach z piaskowców, kolorem wtapiających się w tło krajobrazu. Ściany w nich zdobią kafelki. W bogatych pokrywają one również ściany. Chodzi głównie o to, że dają chłód. Niektórzy mają też dywany.

Króluje Berber whisky
Na ulicach widać głównie mężczyzn. Kobiety siedzą raczej z dziećmi w domach. To mężowie robią zakupy, pracują w restauracjach. Niewiele Marokanek zakrywa twarze. Żyjąc jednak w muzułmańskim kraju nie mają łatwo. Muzułmanie z reguły nie piją alkoholu. Zabrania tego religia. Upajają się za to mocną i słodką herbatą, zwaną nieraz Berber whisky. Palą też bardzo dużo. Fajki wodne, papierosy. I haszysz. Wszędzie dym. Ale za to mają świetną kuchnię. Składa się ona głównie z jarzyn, ryżu i kaszy kuskus. W mięsnym jadłospisie króluje baranina. Jest jedna taka potrawa, którą próbowałam po powrocie przyrządzić w domu, ale nie smakowała już tak samo. Była to tajin - duszone mięso z warzywami, układane warstwami w naczyniu. Podawana jest w kamionkowych miseczkach. Bez sztućców. Je się ją rękami, nabierając potrawę kawałkami chleba.

Jeszcze tam wrócę
Jadąc sama do Maroka, zrobiłam sobie plan podróży, ale wiedziałam, że plan może się udać, albo i nie. Przygotowując się do wyprawy, większość informacji czerpałam z internetu. Ludzie wymieniają się informacjami na forum. Wiedziałam nawet gdzie warto być i jak drogo to kosztuje. Miałam też przewodnik. Moja trasa wiodła Tangeru i Tetuanu, przez Atlas Niski i Średni, aż do Marakeszu. Zwiedziłam wiele wspaniałych miejsc. Miedzy innymi niebieski od koloru domów Chevchavan z ruinami meczetu z XV w. Byłam też w Fez. To XIV-wieczne miasto słynie z garbarni i farbiarni skór. Strasznie tam śmierdzi. W pobliżu królewskiego miasta Meknes są wspaniałe ruiny rzymskiego miasta Volubilis.
Miałam też okazję dotrzeć na najwyższe ruchome wydmy w Maroku - Erg Chebbi, na granicy z Algierią. Przemieszczając się jeepem, napatrzyłam się na życie ludzi w maleńkich wioskach. Kiedy dotarłam do Marakeszu, zamieszkałam niedaleko placu Dżema el -Fna. Przyciąga on przybyszy z całego świata folklorem. Są tam cyrulicy – wyrywacze zębów, zaklinacze węży, fakirzy. Byłam też na Saharze. W tym kraju jest wiele pięknych miejsc, np. przełomy rzek Dades i Todra w górach Atlasu. Urzekające miejsce. Podobnie jak przy wodospadach rzeki Uozout. Gaje oliwne, zieleń, a na drzewach małpy. Podchodzą do ludzi, zaczepiają, żeby dać im coś do zjedzenia. Myślę, że jeszcze kiedyś tam wrócę.
(ea)
We wrześniu, w ramach cyklicznych spotkań w krzeszowickim Klubie Podróżnika, będzie można posłuchać wspomnień Agnieszki Michalskiej z podróży po Maroku oraz oglądnąć mnóstwo zdjęć.

Przełom nr 32/746 9.08.2006