Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Moja Pani Henia...

10.12.2009 13:08 | 0 komentarzy | 5 611 odsłon | red
Kim dla mnie była? Przyjaciółką, powierniczką, pięknym człowiekiem, „ciocią”, po prostu: moją panią Henią...
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Henryka Knapik (1952-2009)

Kim dla mnie była? Przyjaciółką, powierniczką, pięknym człowiekiem, „ciocią”, po prostu: moją panią Henią..

 Kiedy przechodzę obok kościoła Matki Bożej Różańcowej, mijam urocze platany. Uwielbiam ich duże, jasnozielone liście. Przechodzę dalej i spoglądam na blok przy ul. Garncarskiej. Na Jej okna. Już tam nie ma mojej pani Heni.

Poznałam Ją w Przedsiębiorstwie Doświadczalno-Produkcyjnym Naftochem w Trzebini. Był luty 1998 r. Marzyłam wtedy o Studium Literacko-Artystycznym AD-ASTRA, działającym przy Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, dlatego też potrzebowałam pracy, która pozwoliłaby mi opłacić czesne. Zaraz po przyjęciu do pracy czułam się tam bardzo obco i dziwnie. Okazało się, że będę pracować głównie na powietrzu, w męskim towarzystwie. Jedną z pierwszych poznanych osób była właśnie pani Henia. Ja - niespełna dwudziestolenia dziewczyna, ona - pani po czterdziestce. A mimo to, od początku miałam z Nią najlepszy kontakt. Zresztą, zawsze wolałam rozmawiać ze starszymi od siebie osobami. Ujęła mnie swoją szczerością, dobrocią, normalnością i niezwykłym poczuciem humoru. Pani Henia pracowała w biurze i od momentu, kiedy się poznałyśmy, byłam częstym gościem w tamtym miejscu. Uwielbiałam w wolnej chwili przychodzić na kawę i ploteczki. To Ona sprawiła, że praca fizyczna, którą wykonywałam, nie stała się dla mnie koszmarem.

Po roku okazało się, że oddział, na którym pracowałyśmy, ma zostać zlikwidowany. Dyrektor zaproponował pracownikom przeniesienie do oddziału terenowego w Czechowicach-Dziedzicach. Tak więc rozpoczęłam pracę w nowym miejscu, na szczęście razem z moją panią Henią.

Pamiętam, jak kiedyś miałam fatalny dzień, siedziałam w usmarowanych ogrodniczkach na hali produkcyjnej przy czarnym smarze zwanym „litomosem”. Wtedy weszła pani Henia i powiedziała, że ja jestem tutaj takim cudownym, jedynym kwiatuszkiem, który ozdabia to miejsce... Ona taka właśnie była. Zawsze wiedziała, jak podbudować człowieka, co powiedzieć w danej chwili.
Ona jedyna nigdy mnie nie oceniała.

Pamiętam jak pewnego dnia, w drodze do pracy, zwierzyłam Jej się, że zakochałam się w dużo starszym od siebie mężczyźnie. Wiedziałam, że o takich sprawach mogę porozmawiać tylko z nią. Zresztą bardzo często prowadziłyśmy różne ciekawe rozmowy w drodze do pracy. Wtedy bardzo potrzebowałam, aby ktoś mnie wysłuchał.

Ta nasza wspólna jazda busem do pracy często stawała się tematem moich wesołych tekstów, które pisałam koleżankom. Do tej pory, kiedy je czytam, mam łzy szczęścia w oczach.
Tradycją było, że na wszelkie okazje przynosiłam pani Hani ramki na zdjęcia, ręcznie robione. Ona je uwielbiała. A ja kochałam je przygotowywać.

W końcu przyszedł czas, że ukończyłam wymarzone studium i zrezygnowałam z pracy. Wiedziałam jednak, że fakt ten w żaden sposób nie wpłynie na moje kontakty z panią Henią. Czułam i wiedziałam, że jesteśmy dla siebie ważne.
Nigdy nie zapomnę Jej śmiejących się oczu, tego, jak parzyła mi pyszną herbatkę w swojej kuchni, Jej gestów, naszych i tylko naszych żarcików i tego całego klimatu, który Ona tworzyła.

I wciąż nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie przyniosę Jej kolorowej ramki...
Ewelina Bandurska

Wspomnienie dedykuję p. Marii Barcik

Przełom nr 48 (916) 2.12.2009