Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Po prostu „Tata”

01.04.2009 15:15 | 0 komentarzy | 6 002 odsłon | red
Bywało, że tak, jak stał na nogach, tak nagle stawał na rękach. Paradował w ten sposób po majdanie nawet przez pół godziny. I śmiał się, że do góry nogami najlepiej się opala - hm. Marian Pałczyński wspomina druha Stanisława Bronickiego.
0
Po prostu „Tata”
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Stanisław Bronicki 1920 - 1991

Bywało, że tak, jak stał na nogach, tak nagle stawał na rękach. Paradował w ten sposób po majdanie nawet przez pół godziny. I śmiał się, że do góry nogami najlepiej się opala - hm. Marian Pałczyński wspomina druha Stanisława Bronickiego.

Wszyscy mówili na niego „Tata”. Bo jak prawdziwy ojciec potrafił być wymagający, a równocześnie najbardziej troskliwy. Kiedy kogoś spotkał kłopot, wiadomo było, że trzeba do „Taty”.
- Szło się za nim, jak w dym - zaznacza Marian Pałczyński.

Związał życie z Fablokiem
Drugi rok wolności się zaczynał i tak, jak w sercach radość krzepła, tak i za oknami natura budziła się do życia. Był 19 kwietnia 1920 roku, gdy w rodzinie Bronickich urodził się Staszek. Jedyny chłopak pośród trzech sióstr: Karoliny, Janiny i Antoniny. Dorastali razem z innymi pociechami pracowników rozwijającego się chrzanowskiego Fabloku.

- Bardzo szybko został harcerzem. Zaraz po tym, jak w 1933 r. Bronisław Bobak założył drużynę środowiskową przy Fabryce Lokomotyw - wertuje dokumenty hm. Andrzej Michalik, znajomy Stanisława.

Z Fablokiem Stanisław związał nie tylko lata szkolne, kiedy ukończył zawodówkę, ale także późniejsze życie. Najpierw był stażystą jako ślusarz matrycowy w kuźni, a potem został w niej majstrem. Przepracował w fabryce całą okupację. A gdy wojna się skończyła, od razu zaangażował się w organizację fablokowskiego harcerstwa.

Z posturą atlety
Pasjonował go sport. Nic więc dziwnego, że kiedy przy chrzanowskiej komendzie hufca postanowiono założyć klub sportowy, natychmiast włączył się do pracy.

- Był czołowym zawodnikiem sekcji lekkoatletycznej. Brylował w pchnięciu kulą i rzucie dyskiem - zapewnia Andrzej Michalik.
- Poznałem go właśnie w latach 40. Był urodzonym sportowcem. Pamiętam, jak grywał w siatkówkę, prowadził zespół lekkoatletyczny. Uwielbiał również boks - wylicza kolega Bronickiego Stanisław Rusek.

W tej też dyscyplinie wiele udało mu się osiągnąć. Brał udział w zawodach na szczeblu wojewódzkim, a nawet w mistrzostwach kraju.
Nie bez przyczyny też, jako harcerz, odpowiedzialny był za sprawy sportu i turystyki.

- Miał posturę atlety. Ponad sto kilo masy. Wygimnastykowany, zręczny. Kiedy siedział, trzymał w ręku grubą gumę i ćwiczył dłonie, zaciskając na niej palce - przypomina sobie kolega.

Dawał popalić jak mało kto
- Miałem jakieś szesnaście lat. Byłem chudy jak patyk, ale zapał we mnie kipiał. Postanowiłem ćwiczyć i poszedłem na siłownię przy Sokole. Tam go spotkałem. Chyba nikt nie dał nam tak popalić, jak potrafił on - przyznaje Marian Pałczyński. „Nie chcesz, młody, to nie pakuj. Idź do domu” - mawiał Stanisław tym, co ociągali się w ćwiczeniach. Był wymagający i konsekwentny. Także wobec siebie. Ale potrafił również być przyjacielem od serca i duszą towarzystwa.

- W październiku 1948 r. został mianowany komendantem naszego hufca i pozostawał nim aż do 1950 r., kiedy likwidowano dotychczasowe struktury ZHP - zaznacza Andrzej Michalik.

Równocześnie zaangażował się w prace Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej, prowadząc sekcję kulturystyczną. Jako trener pracował aż do roku 1980.

Z duszą organizatora
- Był świetnym organizatorem, więc na obozach zawsze był zaopatrzeniowcem. Zwykle zajmował się transportem, budową tymczasowych pomieszczeń, rozbijaniem i składaniem namiotów. Czorsztyn, Rabka, Jordanów, Muszyna. Wszędzie na biwakach był niezastąpiony - podkreśla Stanisław Rusek.

- Dla niego nie było rzeczy, której nie dało się zrobić - zaznacza Marian Pałczyński.
W 1959 r. Stanisław Bronicki został powołany na kurs podharmistrzowski w Bieszczadach.

- Właśnie tam drużyna kursowa przyjęła nazwę „Powsinogów bieszczadzkich” Od początku założenia tego kręgu uczestniczył we wszystkich zbiórkach i zlotach, prowadząc zastęp „Wilkołaków” - dodaje Andrzej Michalik.
- Do dziś ta drużyna działa w kręgu seniora przy chorągwi krakowskiej. W tym roku obchodzić będzie 50-lecie istnienia - zaznacza Stanisław Rusek.

Z poczuciem humoru
- Jak przyszło do dyskusji, bronił swojego zdania jak lew. Choć nie był gadułą, czasem tak potrafił opowiedzieć jakąś historię, że stawał się prawdziwą duszą towarzystwa, bo poczucie humoru miał ogromne - zapewnia Stanisław Rusek.

Wyprostowany, z założonymi na plecach rękami, stawał zwykle pod jakimś drzewem i przez chwilę się zamyślał. A potem śpiewał.
- Nie był to żaden operowy głos. Ale taki tubalny, donośny. Miał dwie ulubione piosenki. „Czerwony pas” i „Góralka Halka”. Na każdym ognisku je wyśpiewywał - dodaje Marian Pałczyński.

W 1985 roku przeszedł na emeryturę z Fabloku. Bardzo często nadal odwiedzał chrzanowską komendę hufca, działając również jako członek komisji rewizyjnej.

Harcerskie geny
- Harcerstwo i sport były jego pasjami życiowymi - podkreśla druh Michalik.
To były 70. urodziny Stanisława Bronickiego. Rok 1990, kiedy obchodził 45-lecie pracy instruktorskiej. Wielu pamięta ten dzień do dziś.
- Przyszedł jak zwykle uśmiechnięty. Wyprostowany jak struna. Było wręczanie okolicznościowych chust instruktorom, wiele dobrej zabawy - wspomina Stanisław Rusek.

Niespodziewanie, 24 października 1991 roku, Stanisław Bronicki zmarł, pozostawiając żonę i trójkę dzieci.
- Dziś miałby już cztery wnuczki, dwóch wnuków, ośmiu prawnuków i jednego praprawnuka. Kilkoro z nich jest już harcerzami - dodaje kolega.

Ewa Solak na podst. materiałów Andrzeja Michalika oraz wspomnień Mariana Pałczyńskiego i Stanisława Ruska.

Przełom nr 8 9876) 25.02.2009