Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Zginął pod Everestem

05.03.2009 16:06 | 2 komentarze | 17 472 odsłon | red
Dużo mówił i ciekawie pisał o górach, które miały dla niego metafizyczne znaczenie. Niedługo minie 20. rocznica śmierci pochodzącego z Chrzanowa Mirosława Dąsala. W wieku zaledwie 37 lat razem z czterema kolegami zginął w lawinie pod Mount Everestem.
2
Zginął pod Everestem
Mirosław "Falco" Dąsal
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Mirosław „Falco” Dąsal (1952-1989)

Dużo mówił i ciekawie pisał o górach, które miały dla niego metafizyczne znaczenie. Niedługo minie 20. rocznica śmierci pochodzącego z Chrzanowa Mirosława Dąsala. W wieku zaledwie 37 lat razem z czterema kolegami zginął w lawinie pod Mount Everestem.

Urodził się przy ulicy Oświęcimskiej w Chrzanowie. Ojciec, Tadeusz, był pracownikiem działów handlowych lokalnych przedsiębiorstw. Matka, Władysława, uprawiała zawód dentysty. Mirosław był najmłodszy z trójki rodzeństwa. Przed nim na świat przyszli siostra Grażyna i brat Konrad.

- Między nami był tylko rok różnicy, więc wspólnie spędzaliśmy wiele czasu. Chodziliśmy razem po lesie i na stawy niedaleko naszego domu, a w zimie na Żelatowej jeździliśmy na nartach. Zjeździliśmy autostopem kawał Polski. Między innymi przejechaliśmy całe Mazury. Mirek był bardzo lubiany. Grał na gitarze i flecie. Był prawdziwą duszą towarzystwa - wspomina brata Konrad Dąsal, prowadzący warsztat obróbki skrawaniem. Razem chodzili do technikum we Fabloku.

Zaczynał na skałkach
Po szkole średniej Mirosław Dąsal został studentem AGH, gdzie skończył geofizykę. To właśnie wtedy, zachęcony przez kolegów, zaczął się wspinać. Najpierw na podkrakowskich skałkach, potem w Tatrach. Z Krakowskiego Akademickiego Klubu Alpinistycznego przeniósł się do Klubu Wysokogórskiego w Krakowie. Następnie działał w klubie śląskim. Wtedy mieszkał już w Częstochowie, skąd pochodziła jego żona, Elżbieta. Na życie i wyprawy zarabiał, wykonując prace wysokościowe.

- W Tatrach najczęściej wspinał się z Janem Muskatem, warszawiakiem mieszkającym w Zakopanem. Po Tatrach przyszły znacznie większe wyzwania. Wspinał się w Alpach i Kaukazie Centralnym oraz w Ameryce Południowej. Między innymi zaliczył jedno z najtrudniejszych wejść na Fitz Roya w Patagonii oraz Aconcaguę, najwyższy szczyt Andów. W Andach żyje gatunek sokoła zwany falco. Ten ptak tak bardzo spodobał się Mirosławowi Dąsalowi, że kazał się tak nazywać. Przydomek przyjął się i koledzy zaczęli na niego mówić „Falco” - opowiada krewny himalaisty Grzegorz Frączek.

U stóp Himalajów
Potem alpinista rodem w Chrzanowa spełnił swoje marzenie i stanął u podnóża Himalajów.

- Był wybitnym himalaistą, ale nie osiągnął żadnego z czternastu ośmiotysięczników. Choć kilka razy znalazł się w grupie atakującej szczyt, zawsze coś stało na przeszkodzie. Załamanie pogody, choroba, albo nie najlepsza organizacja wyprawy. Na ścianie Lhotse znalazł się na wysokości 8.200 metrów, więc złamał tę barierę wysokości. Jednak nie dane mu było stanąć na szczycie. Mimo to był bardzo cenionym uczestnikiem wypraw w najwyższe góry świata. Bardzo cierpliwie wynosił do góry sprzęt. Był też bardzo wytrzymały. Dla kierowników wypraw był człowiekiem do zadań specjalnych, na którym mogli zawsze polegać. Trzeba zaś pamiętać, że w tamtym okresie wyprawy trwały nawet kilka miesięcy, bo możliwości korzystania z helikopterów były ograniczone. Falco znany był też z tego, że w góry zabierał ze sobą magnetofon oraz mnóstwo kaset i baterii. W namiocie słuchał piosenek ulubionych wykonawców: Tadeusza Nalepy, Dżemu, Pink Floyd czy Led Zeppelin - dodaje Grzegorz Frączek. Żałuje, że nie miał okazji osobiście poznać Falco.

Porwała ich lawina
W 1989 roku Falco uczestniczył w wyprawie na Mount Everest. W jej skład wchodziło 10 Polaków oraz kilku wspinaczy z USA, Meksyku, Kanady i Wielkiej Brytanii. Wyprawa osiągnęła cel 24 maja. Po przejściu zachodniej grani na najwyższym szczycie świata stanęli kierownik wyprawy, inżynier chemik z Krakowa, Eugeniusz Chrobak oraz Andrzej Marciniak z Gdańska. Trzy dni później dwójka zdobywców Everestu schodziła w dół z czterema innymi kolegami. Na obóz położony na zachodniej grani na wysokości 7.300 m spadła ogromna lawina śnieżna. Przecięła liny i zrzuciła cały zespół z wysokości 200 metrów od podstawy ściany. Na miejscu zginęło czterech alpinistów: Mirosław Dąsal, Mirosław Gardzielewski, Zygmunt Heinrich i Wacław Otręba. W wyniku odniesionych obrażeń potem zmarł Eugeniusz Chrobak. Dzięki akcji ratunkowej uratowano Andrzeja Marciniaka. To była jak do tej pory największa tragedia w dziejach polskiego himalaizmu.

- Pamiętam, jak przed wyprawą na Everest przyjechał do Chrzanowa. Pożegnał się z rodziną. Jakby przeczuwał, co się stanie. To była wielka tragedia - mimo upływu 20 lat Konrad Dąsal wciąż emocjonalnie reaguje na wspomnienie o bracie, który zostawił żonę i 10-letniego syna Mateusza.

Wielicki o Falco
Falco to był filar w naszej śląskiej grupie himalaistów. Byłem z nim bardzo blisko związany z racji wspólnych wypraw i pracy w katowickim Klubie Wysokogórskim. Poza tym wielokrotnie był moim partnerem, jak chociażby dwukrotnie na Lhotse. Jeszcze rok temu wspinaliśmy się w jednym zespole. Gdy z góry zeszła lawina kamieni i zostałem ranny, Falco pomógł mi zejść na dół. To był człowiek-dusza. Dla niego góry miały jakiś metafizyczny sens i znaczenie. Dużo o nich mówił i ciekawie też pisał. Doskonale się rozumieliśmy. Myślę, że odbieraliśmy góry podobnie, wyznając niejako tę samą filozofię życiową. Stąd to powinowactwo dusz. To był chłopak, który potrafił nie tylko pięknie opowiadać o górach, ale również zaszczepiał wśród młodych adeptów alpinizmu to, co nazwałbym ideą wspinania. Prowadził z tymi młodymi ludźmi długie rozmowy. Przekonując ich niejednokrotnie, że chodzenie po górach to nie tylko sport, ale również przeżycia duchowe. Młodzież lgnęła do niego, bo miał też talent pedagogiczny. Rok temu byliśmy razem na zimowej ekspedycji K-2. Mieliśmy wspólne plany. Chcieliśmy jechać w tym roku na Dhaulagiri. Niestety, ta wyprawa odbędzie się już bez niego” - tak o Mirosławie Dąsalu wypowiadał się niedługo po wypadku na łamach „Panoramy” Krzysztof Wielicki. Zdobywca wszystkich 8-tysięczników, goszczący niedawno w Chrzanowie, nie omieszkał przypomnieć postaci Falco.

Zostały dwie książki
- Mirek bardzo lubił swój przydomek. Gdy w 1984 roku wysyłaliśmy teleks do Polskiego Związku Alpinizmu o naszym sukcesie górskim w Patagonii, bardzo prosił o dodanie jego ksywy. Zaznaczył nawet, że pokryje koszty dodatkowego słowa. Falco był postacią o pełnej, dojrzałej, przywódczej osobowości. W grudniu 1984 roku, podczas przeprowadzania nowej drogi na północnej ścianie Fitz Roya w Patagonii, to właśnie on praktyczne przejął przywództwo w ścianie. Jego energia i zaciętość doprowadziły do mobilizacji zespołu na bardzo trudnej, długiej drodze. I to Falco przeprowadził zespół przez największe trudności. Był osobą, która umiała cieszyć się życiem. Czy to w schroniskach tatrzańskich, czy na przyjęciach u polonusów w dalekiej Argentynie, stawał się błyskawicznie królem życia towarzyskiego. Grał świetnie na gitarze, a gdy śpiewał swoim przejmującym głosem ulubioną piosenkę o Krywaniu, wszystkich przechodziły ciarki. Podziwiałem zawsze Falca za niezmierzone ilości energii i za to, że po każdym burzliwym dniu potrafił się wyciszyć i znaleźć czas na pisanie długich pamiętników - wspomina kolegę alpinista Michał Kochańczyk z Gdańska. Bardzo często wspinali się na jednej linie.

Po Mirosławie Dąsale została nie tylko pamięć, ale również dwie książki: „Mniej-więcej niż Dhaulagiri” oraz „Każdemu jego Everest”. To napisane bardzo plastycznym językiem dzienniki jego przeżyć w najwyższych górach.

Grzegorz Frączek z Trzebini szuka zdjęć, materiałów i kontaktów z ludźmi, którzy znali Mirosława ,,Falco” Dąsala. Chciałby opracować stronę internetową na jego temat.
Kontakt e-mail: llevelys@interia.pl  lub kom. 0502 059 607.
Marek Oratowski

Przełom nr 6 (874) 11.02.2009