Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Śmierć królowej życia

27.02.2009 13:21 | 0 komentarzy | 9 595 odsłon | red
Na tydzień przed śmiercią poprosiła męża i syna, aby uprzątnęli rodzinny grobowiec na cmentarzu parafialnym w Chrzanowie. Przez całe życie dbała o wszystko: rzeczy ważne oraz szczegóły. Do końca.
0
Śmierć królowej życia
Stanisława Neukirch, jesienią 2008 roku
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Stanisława Neukirch 18.02.1937 - 25.01.2009

Na tydzień przed śmiercią poprosiła męża i syna, aby uprzątnęli rodzinny grobowiec na cmentarzu parafialnym w Chrzanowie. Przez całe życie dbała o wszystko: rzeczy ważne oraz szczegóły. Do końca.

- Mama zawsze była elegancka i energiczna. Prawdziwa królowa życia. W szpitalu, najpierw robiła sobie fryzurę, a dopiero potem przyjmowała gości. Ostatnio czesaniem zajmowałem się ja, bo do obu rąk miała podłączone kroplówki - mówi syn Karol Neukirch.

Pomagała innym
W chrzanowskim szpitalu leżała już dwa lata temu. Wtedy chorowała na zapalenie płuc. Z pomocą lekarzy szybko wróciła do zdrowia, chociaż już wtedy rozwijała się w niej ta poważniejsza, śmiertelna choroba.

- Mama wiedziała o wszystkim. Ale nie użalała się nad sobą, tylko nad innymi. Pamiętam, że pomogła wtedy sfinansować leczenie nieszczęśliwego chłopca. Bo pilnie były potrzebne jakieś drogie leki czy terapia - opowiada Karol.

Stanisława Neukirch nieustannie sponsorowała wszelkie akcje pomocy dla dzieci. Fundowała paczki ze słodyczami i zabawkami. Otrzymywała wiele listów z podziękowaniami. I wcale się nimi nie chwaliła. Gromadziła je w biurze swojej firmy w Myślachowicach, ukrywając w pudle.

Łączyła rodzinę
Rodzina była dla niej święta. Czuwała jak dobry duch nad swoimi bliskimi. By te obowiązki wypełnić, nie wahała się porywać na rzeczy niemal nieosiągalne. I tylko sobie znanymi sposobami osiągała wyznaczony cel.

- Kiedy zachorowała moja babcia ze strony mamy, mógł ją uratować jeden, jedyny lek na świecie, ale dostępny tylko w Szwajcarii. Była połowa lat 80. i już wyjazd na Zachód stanowił nie lada problem, a co dopiero zakupienie tam lekarstwa. Mama bez wahania wsiadła do wołgi, jaką wówczas jeździła, i pełnym gazem ruszyła w stronę Niemiec.

Jak opowiada Karol na drodze Stanisławy Neukirch stanęły wtedy wszelkie możliwe nieszczęścia. Już w Niemczech Zachodnich w wołdze rozleciał się silnik. O naprawie nie było mowy. Szczęśliwie znajomi nie tylko pomogli sprowadzić ze Szwajcarii potrzebne lekarstwo, ale także wsparli przy zakupie nowego auta.

- Gdy mama zjawiła się na granicy niemiecko-polskiej, rozpętała się taka burza, że przejście zamknięto. Tymczasem czasu na czekanie nie było, bo babcia pilnie potrzebowała, by przeżyć, tego właśnie leku. Niestety, komendant straży granicznej odmówił zrobienia wyjątku, mimo pokazanych dokumentów ze szpitala. Wtedy mama rozpłakała się, mówiąc do oficera: „Oby pan nigdy nie był w takiej sytuacji, jak teraz jestem ja”

Te proste słowa uczyniły więcej, niż błagania. Oficer wybiegł za panią Stanisławą i pozwolił jej przejechać punkt graniczny pasem przeznaczonym wyłącznie dla wojska.

Czuła wdzięczność
Pomagała nie tylko dzieciom. Bez opieki lub pożywienia nie zostawiała żadnego, bezdomnego psa. Sama uwielbiała jamniki. Miała je trzy: Sznurówkę, Azę oraz najmniejszą Funię. To była psia babka, córka i wnuczka.

Koty lubiła mniej. Ale gdy rozmawiam z Karolem w jej gabinecie, na drugim piętrze kamienicy przy chrzanowskim Rynku kot Ziutek łasi się do zdjęć pani Stanisławy. Czy to przypadek?

- Czuję obecność mamy. Gdy załatwiałem w myślachowickim kościele formalności związane z pogrzebem, drzwi do świątyni otworzyły się same. Tymczasem kościelny zaklinał się, że były zamknięte.

Karol chce jeszcze przekazać jedną z ostatnich próśb matki. Mianowicie, wyrazić wdzięczność wszystkim pracownikom chrzanowskiego szpitala, którzy się nią przez trzy ostatnie miesiące życia opiekowali.

- Pani doktor Magdalena Bulińska-Głownia zrobiła dla mojej mamy tak wiele, że tego nie zapomnimy jej nigdy - podkreśla Karol.
Bogumił Kurylczyk

Przełom nr 5 (873) 4.02.2009