Praca, biznes, edukacja
Gospodarz na własny użytek
ROLNICTWO - LUDZIE. Żona Tadeusza Kulawika przyznaje, że nie każda kobieta by z nim wytrzymała. Ledwo przyjadą do miasta na zakupy, a on już ciągnie z powrotem. Do zapachu zboża, do cykających świerszczy, do swojego pola, z którego ciężko byłoby wyżyć, gdyby nie górnicza emerytura.
Tadeusz Kulawik, lat 62, zalicza się do topniejącej grupy tych mieszkańców Kwaczały, którym dzienny, miesięczny, roczny grafik układa przyroda. Ciężkie dłonie, zgrubiałe od ziemi i zazwyczaj szeroki uśmiech na twarzy. Rolę uprawia od ponad 30 lat, kiedyś pracował jeszcze na kopalni. Wtedy takie osoby nazywano chłoporobotnikami. Wówczas na gospodarce, jak twierdzi, można było sobie nieźle dorobić.
Naczynia połączone - wieprzki i kartofle
Dziś orze, obsiewa i obsadza około dwóch hektarów gruntu. Nastawia się na zboże oraz ziemniaki, bo właśnie te płody to najczęstsze składniki domowych potraw. Są też potrzebne do utuczenia świń.
Kulawik ma obecnie dwa wieprzki. Podkreśla, że rolnictwo jest jak system naczyń połączonych, również w wymiarze finansowym. Nawet jeśli w grę wchodzi - tak jak w jego przypadku - uprawa i hodowla właściwie tylko na własny użytek. Świńskie odchody służą bowiem za nawóz pod ziemniaki, którymi z kolei karmi się wieprzki.
Koło się zamyka.
- Chów świń bez swoich kartofli generowałby zbyt duże koszty, nie wspominając już o opłacalności - stwierdza.
Zysk z hektara zboża
Młyn w Regulicach płaci 450 zł za tonę pszenicy konsumpcyjnej i około 400 zł za tonę jęczmienia. Tymczasem z jednego hektara, przy przysłowiowych dobrych wiatrach, wychodzi około 6 ton zboża. W skupie daje to kwotę 2.700 - 2.400 zł. Od tego zysku trzeba jednak odjąć zapłatę za kombajn. Godzina kosztuje jakieś 300 zł. Na ogół 60 minut wystarcza - jak zapewnia Franciszek Gaudyn z Kwaczały, kolega Tadeusza Kulawika - do zeżniwowania właśnie hektara gruntu. Ostatecznie w kieszeni rolnika zostaje więc 2.400 - 2.100 zł. Czy to dużo za robotę od wiosny do jesieni?
Pieniądze jak dwie przeciętne wypłaty
Tadeusz Kulawik uprawia jęczmień, owies, pszenicę i żyto na półtorahektarowym polu. Z powyższych wyliczeń wynika, że na rocznym zbiorze powinien zarobić około 3,5 tys. zł. To raptem dwie przeciętne miesięczne wypłaty w prywatnej firmie. Tymczasem Kulawik musi pracować na tę sumę od wiosny do jesieni.
Teraz zbiera słomę po skoszonym zbożu, następnie będzie podorywał ściernisko, a później je spulchniał kultywatorem. Za orkę zabierze się końcem września. Wtedy też posieje żyto, a w październiku pszenicę.
- W zimie rolnik śpi, a w polu mu rośnie - śmieje się.
W marcu zacznie opryskiwać zboże środkami chemicznymi i wzmacniać je sztucznymi nawozami. W lipcu żniwa. Po nich cykl rusza od nowa.
Narzeka, ale ciągnie z powrotem na wieś
- Trzeba by mieć ze dwadzieścia hektarów zboża, do tego sadzić ziemniaki oraz hodować trzodę, żeby koszty zakupu paszy, nawozów i paliwa, amortyzacja sprzętu, a także włożona praca mogły się zbilansować na plus - mówi Tadeusz Kulawik. - W przeciwnym wypadku pozostaje uprawiać kawałek pola wyłącznie dla siebie. Po warunkiem, że ma się emeryturę, czyli stały dochód - zaznacza.
Narzeka, że coraz trudniej być rolnikiem, jednak przyznaje, że nie wytrzymałby bez pracy na roli. Żona Zofia potwierdza, że ledwo przyjedzie z mężem do miasta, to już z powrotem ciągnie on na wieś. W Kwaczale, największym sołectwie w gminie Alwernia, jest może jeszcze ze trzydziestu takich gospodarzy jak Kulawik. Wciąż nie pozwalają, żeby trawa zarosła ziemię. Na pewno nie robią tego dla zysku, bardziej z przyzwyczajenia i zakorzenionej tradycji.
Łukasz Dulowski
Przełom nr 34 (902) 26.08.2009