Nie masz konta? Zarejestruj się

Praca, biznes, edukacja

Tajemnice upadłej spółki

24.09.2008 16:45 | 1 komentarz | 8 174 odsłon | red
Jerzy D., były prezes Grevity-Konfex, usłyszał już wyrok skazujący za naruszanie praw pracowniczych i nie złożenie wniosku o upadłość spółki. Proces jego następcy Franciszka U., byłego szefa zakładowej Solidarności, mającego podobne zarzuty, jeszcze trwa.
1
Tajemnice upadłej spółki
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Jerzy D., były prezes Grevity-Konfex, usłyszał już wyrok skazujący za naruszanie praw pracowniczych i nie złożenie wniosku o upadłość spółki. Proces jego następcy Franciszka U., byłego szefa zakładowej Solidarności, mającego podobne zarzuty, jeszcze trwa.

Problemy od 2005 roku
Spółka Grevita-Konfex powstała w lutym 2001 r. w wyniku restrukturyzacji Zakładów Przemysłowych Gumownia. Zatrudniała głównie szwaczki, szyjące ubrania robocze. W 2005 r. rozpoczęły się problemy z terminową wypłatą wynagrodzeń. pogłębiły się z początkiem następnego roku. Pracownicy otrzymywali pieniądze na raty lub całymi tygodniami nie dostawali wynagrodzeń. Rozpoczęli składanie pozwów do sądu pracy. Nie tylko o wypłatę pensji, ale również dofinansowania wczasów pod gruszą, zapłaty za godziny nadliczbowe, ekwiwalentu za odzież.

Duże długi, mały majątek
Pracownicy szwalni, krajalni i magazynu zorganizowali nawet protest, by zwrócić uwagę na swoją trudną sytuację. Prezesem firmy od połowy kwietnia 2004 r. był Jerzy D. Jego następcą został Franciszek U. Firma, zamiast wychodzić na prostą, popadała w coraz większe długi wobec ZUS-u, fiskusa i PFRON-u. Kontrole inspektorów Państwowej Inspekcji Pracy stwierdzały naruszanie interesów pracowniczych. Wreszcie 118 zdesperowanych członków załogi w maju 2006 r. wystąpiło do prokuratury. Zarzucali władzom spółki doprowadzenie do finansowej zapaści, nie wywiązywanie się z wypłaty należnych świadczeń, a nawet mobbing. Chrzanowska prokuratura przeprowadziła żmudne, półtoraroczne śledztwo. Przesłuchano wielu pracowników, powołano biegłego z zakresu finansów. Wskazał, że spółka już pod koniec 2003 r. nie miała szans na poprawę kondycji finansowej. Tymczasem wniosek o upadłość Grevity-Konfex złożyli trzy lata później nie członkowie zarządu spółki, ale działająca w imieniu Skarbu Państwa naczelnik Urzędu Skarbowego w Chrzanowie. Na dzień upadłości zaległości firmy tylko wobec fiskusa sięgały 900 tys. zł. Podczas gdy biegły wycenił majątek spółki na 870 tys. zł.

Zlecenia przejęła konkurencja
Pod koniec ubiegłego roku do chrzanowskiego sądu wpłynął akt oskarżenia wobec obu byłych prezesów Grevity-Konfex: Franciszka U. i Jerzego D. Zarzucono im brak zgłoszenia wniosku o upadłość oraz „złośliwe i uporczywe naruszanie praw pracowników”.
- Zastawiający był dla mnie fakt częstych zmian w zarządzie spółki. Zapytałam więc pana D., czemu prezesem został U., który niczego wcześniej nie zrobił dla ludzi. A nawet obniżył stawkę za pranie odzieży do 75 groszy. Nie potrafił mi na to pytanie odpowiedzieć. Odparł jedynie, że musimy U. dać więcej czasu – zeznała występująca w roli świadka szwaczka Ewa J.
Inni pracownicy twierdzili, że byli zmuszani groźbami do pracy w nadgodzinach. Nie dostawali za nie wynagrodzenia. Co najwyżej mogli wziąć „wybicie”.
- Biegły dokonał wyceny majątku spółki według stanu ksiąg rachunkowych, a nie ich wartości rynkowej. Zobowiązania wobec wierzycieli były spłacane w miarę naszych możliwości finansowych. Na podstawie planu restrukturyzacji, przedstawionego w Urzędzie Skarbowym i ZUS-ie, nasze zobowiązania zostały rozłożone na raty. Dlatego w październiku 2005 roku urząd skarbowy nie widział przesłanek do złożenia wniosku o upadłość. Zarząd spółki rozpoczął poszukiwanie inwestora. Okazała się nim firma z Warszawy. Utrzymywaliśmy zatrudnienie, bo mieliśmy otrzymać zlecenia szycia mundurów dla policji i kolei niemieckiej oraz Wojska Polskiego. Jednak przejęła je konkurencyjna spółka, do której przeszła część naszych szwaczek. Gdy w drugiej połowie 2006 roku otrzymaliśmy trzy duże zlecenia, nie miał ich już kto zrealizować – tłumaczył przed sądem 51-letni oskarżony Jerzy D.

Osiemnaście miesięcy w „zawiasach”
Starszy od niego o 6 lat Franciszek U. (obecnie powlekacz w kierowanej przez Jerzego D. firmie Grevita-Textil) też przekonywał, że chciał jak najlepiej.
- Objąłem stanowisko prezesa 11 kwietnia 2006 roku. Trzy godziny wcześniej rozpoczął się strajk o niewypłacone pobory. Następnego dnia poszedłem na spotkanie z załogą. Pracownicy nie chcieli jednak słuchać żadnych argumentów. Dopiero po trzech dniach przy pomocy burmistrza Trzebini udało się przywrócić funkcjonowanie zakładu. Za opóźnienia w wypłacaniu wynagrodzeń byłem sześć razy karany mandatami przez inspektora Państwowej Inspekcji Pracy. W okresie, gdy byłem prezesem, wynegocjowałem 11 kontraktów. Mieliśmy zapewnioną pracę na wiele miesięcy. Dlatego twierdzę, że gdybym miał parę miesięcy spokoju i pracowników nie słuchających podszeptów ludzi dążących do upadłości zakładu, w ciągu trzech miesięcy zaczęlibyśmy spłacać długi. Niestety, zostałem odwołany w trakcie przygotowywania wniosku o upadłość – przedstawił sądowi własną wersje wydarzeń Franciszek U.
Przypomnijmy, że U. był w latach 1989-2006 przewodniczącym zakładowej Solidarności. Twierdzi teraz, że miał „moralny obowiązek ratowania zakładu i miejsc pracy”. Niestety, nie udało się. Przypomniał sądowi, że osobiście wynegocjował z prezesem D. zakaz nadużywania godzin nadliczbowych. Stwierdził, że zakaz ten był stosowany w czasie, gdy był prezesem.
Sprawa Franciszka U. jeszcze trwa. Za to trzy miesiące temu wyrok usłyszał Jerzy D., który ostatecznie przyznał się do winy. Dostał rok i cztery miesiące pozbawienia wolności, w zawieszeniu na dwa lata. Musiał też zapłacić 1.400 złotych grzywny. Takiej kary żądał prokurator.
Marek Oratowski

Przełom nr 31 (847) 30.07.2008

Czytaj również